Ależ ta książka była… mocna! To określenie pojawia się jako pierwsze w mojej głowie, gdy myślę o „Wybornym trupie”. Wiele książek nie przechodzi próby pamięci (zwłaszcza gdy czyta się kilkadziesiąt pozycji rocznie). To dlatego postanowiłem pisać recenzje, gdyż porządkując i spisując myśli, wchodzę głębiej w daną lekturę. Mimo tego niewiele pamiętam już np. z przeczytanych niedawno zbiorów opowiadań wydanych przez Tajfuny („Ogród”, „Cytryna”, „Grobowa cisza, żałobny zgiełk”). Agustina Bazterrica oddała w nasze ręce książkę, której nie da się zapomnieć. To (jak głosi tył okładki) „odrażająca, prowokacyjna i niezwykle ważna powieść o moralności i ludzkich żądzach”.
Zgadzam się z każdym z powyższych określeń. Książka naprawdę jest odrażająca i przekracza wiele granic. Troszkę narzekałem ostatnio w moich recenzjach, że dwa horrory, na które trafiłem („Wróć przed zmrokiem” oraz „Późnej”) nie wzbudziły we mnie krzty strachu czy też niepokoju. Wiem przecież, że to zmyślone historie, które autorzy poprawiali dziesiątki razy, sącząc kawę i objadając się orzeszkami (jestem przekonany, że tak wygląda proces twórczy horrorów). Czytając „Wybornego trupa” przynajmniej dwa razy poważnie mnie zemdliło, a jeden raz byłem w tym punkcie gdzie przed oczami robi się ciemno (dobrze zna to miejsce każdy, komu zdarzyło się stracić przytomność). Oznacza to, że jednak jestem wrażliwy na słowo pisane. Niech moje doświadczenia skłonią was do refleksji, czy jest to książka dla was. Tu pragnę zaznaczyć, że ja mam bardzo dobrą wyobraźnię i niską tolerancję na lejącą się krew. Zdarzyło mi się prawie(!) zemdleć podczas bardzo dokładnej relacji w wiadomościach, gdzie opisywano udaną operację uratowania dwóch dłoni, których pozbawiła jednego z pracowników maszyna do cięcia blachy. Naprawdę te wszystkie szczegóły, o których mówił dziennikarz, nie były potrzebne!
Tak, daję 9 na 10 polskiemu, współczesnemu kryminałowi! I jest to ocena jak najbardziej zasłużona i obiektywna, bo nikt mi tej książki nie proponował, ani nikt nie prosił o recenzję. Powiem więcej – zaczynałem uprzedzony ponieważ na jakimś #bookstagramie obiła mi się o oczy jakaś niepochlebna opinia, więc czytając czekałem aż się wszystko popsuje, a było tylko lepiej i lepiej. Choć nie należę do szybko czytających to pochłonąłem te 400 stron na raz. No dobra, mam już swoje lata i nie pamiętam kiedy zarwałem noc dla książki, więc przyznam się do przerwy na sen. Ale następnego dnia już przed 7 rano wróciłem do tej historii, która na dobre mnie wciągnęła i teraz we mnie jeszcze siedzi. Bardzo się cieszę, że czekają na mnie jeszcze dwie części choć sięgając po Wrzask nie miałem o tym pojęcia.
Po prawdzie nie miałem pojęcia o tym co to za książka, ani kim jest jej autorka – Izabela Janiszewska. Może jestem dziwny – ale nic nie chciałem wiedzieć. Pominąłem nawet te kilka zdań mikro-recenzji i zachęty z tyłu okładki. Nie spojrzałem na zdjęcie autorki i olałem, krótki biogram, który miał mi ją przybliżyć. Jak wspominałem we wcześniejszych wpisach lubię od czasu do czasu wybrać książkę po okładce i nie wiedzieć nic gdy się w nią zagłębiam. Zazwyczaj kończy się to rozczarowaniem, ale od czasu do czasu – jakaż to radość.
Dawno nie czytałem tak dobrej książki. Z całego serducha polecam ją wszystkim, których lubię. Warto oddać się lekturze ze świadomością, że będzie to co najmniej kilka wieczorów. Powieść w pełnym znaczeniu tego słowa. Konstrukcja i głębia chwilami zachwyca. Ale nader wszystko – wciąga i daje do myślenia. Niestety coraz rzadziej się zdarza, abym po odłożeniu książki myślał o niej przez kolejne dni. Adwokat do tego doprowadził – dlatego oceniam go najwyżej jak mogę w mojej subiektywnej skali szopów.
Ale po kolei. Muszę przyznać się do mojej słabości oceniania książek po okładce. Wiem, wiem – nie powinno się tak. Ale nie będę tego ukrywał – wciąż na mojej kupce wstydu (książek o statusie – „do przeczytania”) znajduje się kilka pozycji, które wybrałem ze względu na jakość ich wydawani. Adwokat Singera wpadł mi w oko już (o zgrozo!) lata temu. Kilkakrotnie wpadł w moje ręce w księgarni, a opis znajdujący się z tyłu okładki sprawił, że trafił na specjalną listę „książek, z których bym się ucieszył”.
Adwokata dostałem w prezencie. Cóż za wspaniały jest to prezent. Niestety upłynęło jednak sporo czasu zanim z półki książka ta trafiła do moich rąk. Może tak być dlatego, że odstraszała mnie swoim rozmiarem. 102 rozdziały na blisko 500 stronach! W dobie gdy wszystko musi być szybko i nawet z czytania książek, niektórzy zrobili sport – ciężko zacząć powieść, która wiemy, że zajmie nam sporo czasu. Wydawcy często pompują króciutkie tytuły w ten sposób, że mają blisko 200 stron po to byśmy po lekturze poczuli się dobrze, bo przeczytaliśmy całkiem grubą książkę. Tutaj tego nie doświadczysz. Od pierwszych zdań czujemy, że do ręki wzięliśmy solidne dzieło. Randy Singer wykonał tytaniczną pracę badawczą zanim w ogóle rozpoczął pisanie. I ten trud się opłacił…
Nie byłem pewien czy powieść historyczna to gatunek, który mi „podejdzie”. W tym wydaniu była to uczta i chcę więcej. Momentami przymykając oczy miałem wrażenie, że jestem uczestnikiem wydarzeń w starożytnym Rzymie. Singer naprawdę przybliżył mi te odległe czasy początku I wieku. Dużym ułatwieniem w lekturze (przynajmniej w początkowej fazie, gdy wszystko jest nowe) okazał się umieszczony na samym początku wykaz postaci z informacją, które są fikcyjne, a które historyczne.
Bo i rzeczywiście przez całą powieść miesza się tu historia z fikcją, która jest na tyle prawdopodobna i tak też opisana, że może jest bliższa prawdzie niż mogłoby się wydawać. Dla czytelników Pisma Świętego szczególną gratką będzie to, że tytułowy adwokat to znany nam Teofil ze wstępów do Ewangelii Łukasza i Dziejów Apostolskich:
Skoro już wielu podjęło się sporządzenia opisu wydarzeń, które wśród nas się dokonały, jak nam to przekazali naoczni od samego początku świadkowie i słudzy Słowa, postanowiłem i ja, który wszystko do początku przebadałem, dokładnie kolejno ci to opisać, dostojny Teofilu, abyś upewnił się o prawdziwości nauki, jaką odebrałeś.
[Ewangelia Łukasza 1,1-4]
Pierwszą księgę, Teofilu, napisałem o tym wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku aż do dnia, gdy udzieliwszy przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których wybrał, wzięty został w górę;
[Dzieje Apostolskie 1,1-2]
Myliłby się jednak ktoś, kto myślałby, że cała książka to wariacja na temat biblijnych wydarzeń. Ta książka to znacznie więcej i zabiera nas tak daleko w głąb życia Teofila, że zastanawiamy się w pewnym momencie, czy opisane spotkanie z Jezusem podczas Jego procesu w ogóle miało sens?! Czasem trzeba jednak wielu lat by ziarenko kiedyś zasiane w odpowiednim czasie wydało owoc. Znamy to przecież z życia…
Nie chcę opisywać fabuły – by nie odbierać Wam frajdy z lektury. Napiszę jedynie, że bez dwóch zdań – WARTO. To jedna z najlepszych książek jakie przeczytałem. Nieraz sięgałem po popularne tytuły z listy bestsellerów i kończyłem je z rozczarowaniem, ponieważ miałem przeświadczenie, że nawet ja mógłbym napisać taką książkę. W tym wypadku jest inaczej. Chylę czoła przed Randy Singerem. Mało kto jest w stanie napisać taką książkę! Wykreować taką postać, tak bogaty świat – i jeszcze wpisać to w istniejący świat, którego wiele szczegółów znamy nie tylko z książek historycznych, ale również z Pisma Świętego.
Bez bicia przyznaję się, że często gdy sięgam po książkę wieczorem, po kilku stronach zaczynają mi się kleić oczy. Jeśli powyższe argumenty nie przekonały Was, że warto sięgnąć po Adwokata dodam na koniec to, że ostatnia część tak mnie wciągnęła, że książkę kończyłem po 2 w nocy. Kupować, czytać i dawać jako prezent innym!