Pismo jest Święte, ale… w którym przekładzie?

Podpisuję się pod wyznaniem wiary, że „Pismo Święte – Biblia – jest Słowem Bożym, nieomylnym i natchnionym przez Ducha Świętego, i stanowi jedyną normę wiary i życia”. Jestem przekonany, że tak w istocie jest i dlatego staram się przestrzegać określonych w nim zasad. Wierzę, że sięgamy po Słowo, które faktycznie jest objawieniem pochodzącym od Boga. Pismo w ten sposób rzeczywiście jest Święte, ale… co z coraz liczniejszymi jego przekładami? One przecież nie są nieomylne.

Z roku na rok możemy znaleźć coraz więcej tłumaczeń oraz parafraz całej Biblii, a jeszcze więcej jej fragmentów. Od wieków ludzie (kierując się różnymi motywacjami) pracują nad kolejnymi „wersjami” Słowa Bożego. Jeszcze niedawno dość dobrze orientowałem się w polskojęzycznych wydaniach Biblii, kolekcjonując niemalże wszystkie z nich na półce. Dziś jest to już niemożliwe – wg strony BibliePolskie.pl istnieje aktualnie ponad dwieście niezależnych przekładów Pisma Świętego na język polski. W większości są to fragmenty Biblii (często Psałterz), ale w tej liczbie znajdują się 24 przekłady całości Pisma Świętego i ponadto 18 przekładów całości Nowego Testamentu. A będzie ich znacznie więcej… W całym XX wieku powstało 77 polskich przekładów, a w pierwszych 20-stu latach XXI wieku jest ich już 65! Choć wydaje się, że to dobra wiadomość dla miłośników Słowa Bożego, nie brakuje tutaj pewnych pułapek. Od przybytku może nas czasem rozboleć głowa…

Czytaj dalej „Pismo jest Święte, ale… w którym przekładzie?”

Głupi ten, kto głupio robi

Jeden z moich ulubionych filmów opowiada o pełnym przygód życiu pewnego idioty. Źle brzmi to określenie w naszych uszach, ale wszyscy tak określali Forresta Gumpa – nawet on sam. Stwierdza: „Może jestem idiotą, ale nie jestem głupi”. Kryje się w tym zdaniu wielka prawda. Można mieć pewne braki na poziomie intelektu, ale żyć w sposób mądry! Forrest Gump wiedział to od mamy, która powtarzała mu – „poznasz głupiego po czynach jego”. Dlatego choć sam przyznawał, że jest idiotą, to protestował, gdy nazywano go głupim. Odpowiadał wtedy: „Głupi ten, kto głupio robi”. Jakże trafne jest to lapidarne stwierdzenie. Nasze czyny – a nie piękne deklaracje – pokazują jakimi ludźmi naprawdę jesteśmy.

STARAJ SIĘ NIE BYĆ GŁUPI

Warto wziąć sobie do serca radę Forresta: „Nawet jeśli jesteś idiotą, staraj się nie być głupi”. Zwłaszcza, że jest ona tożsama z nauką Pisma Świętego, które wzywa nas bardzo wyraźnie byśmy „zwracali uwagę na własne postępowanie i nie zachowywali się jak niemądrzy” (Ef 5:15)!

Oczywiście istnieje znacząca różnica między tym, co jest głupie w oczach tego świata, a tym co głupie w oczach Bożych. Mnie zdecydowanie bardziej zależy na opinii Stworzyciela, niż tego co stworzone, dlatego w moich rozważaniach skupiam się na tym, co On w tym temacie zechciał nam objawić. Nie chcę okazać się głupi w tym, co Słowo Boże określa jako głupie.

Czytaj dalej „Głupi ten, kto głupio robi”

„Kto by rzekł bratu swemu: Głupcze, pójdzie w ogień piekielny.”

Określenie „głupi” budzi wśród chrześcijan sporo kontrowersji. I to jak najbardziej słusznie, wszak stąpamy tu po cienkim lodzie! Od razu powinny nam się przypomnieć słowa Jezusa, które znamy z Kazania na Górze:

„Słyszeliście, iż powiedziano przodkom: Nie będziesz zabijał, a kto by zabił, pójdzie pod sąd. A ja wam powiadam, że każdy, kto się gniewa na brata swego, pójdzie pod sąd, a kto by rzekł bratu swemu: Racha, stanie przed Radą Najwyższą, a kto by rzekł: Głupcze, pójdzie w ogień piekielny.” (Mt 5,21-22 BW)

Trzeba nam zatrzymać się nad tymi ważnymi słowami Zbawiciela i dobrze je zrozumieć. Musimy traktować je śmiertelnie poważnie, ponieważ mowa jest tu o niezwykle dotkliwych konsekwencjach, jakie mogą nas spotkać, jeśli – jak czytamy – zwrócimy się do kogoś per „głupcze”! Skoro Jezus mówi, że kto powie do brata swego „Głupcze” – pójdzie w ogień piekielny, naprawdę warto ważyć słowa.

Jednak czy ten fragment Kazania na Górze jest jednoznacznym zakazem używania tego określenia? Czy chrześcijanin ma wymazać słowo „głupiec / głupi” ze swojego słownika – zapomnieć, że ono istnieje? Niektórzy tak właśnie rozumieją ten fragment – aby nikogo nie nazywać głupim, a co za tym idzie, aby również żadnego zachowania nie oceniać jako głupie.

Czytaj dalej „„Kto by rzekł bratu swemu: Głupcze, pójdzie w ogień piekielny.””

Jakiego Jezusa znasz?

Jedno z najważniejszych pytań, od których zależy nasza wieczność brzmi: Czy znasz Jezusa? Jest zasadnicza różnica między słyszeniem o kimś, a poznaniem kogoś. Dużo wiem o Robercie Lewandowskim, pewnie mógłbym z powodzeniem wziąć udział w jakimś quizie wiedzy na jego temat, ale nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że go znam. Nigdy się nie spotkaliśmy, nikt nas sobie nie przedstawił – nie znamy się. Zatem w pytaniu o to, czy znasz Jezusa, chodzi o coś więcej niż o to, czy słyszałeś o Nim. Czy ktoś ci Go należycie przedstawił? Czy spotkaliście się? Spędzacie czas ze sobą? Rozmawiacie? Czy gdy masz jakąś sprawę, możesz swobodnie się do Niego zwrócić z prośbą o pomoc? Jeśli tak – to znaczy, że znasz Jezusa i możesz być spokojny o swoją przyszłość. Ale…

Okazuje się jednak, że nieraz spotykamy na naszej drodze chrześcijan (ludzi określających się jako naśladowcy Chrystusa), którzy mają (czasem nawet skrajnie) inne poglądy na wiele kwestii dotyczących „życia i pobożności”. Czy to możliwe jeśli mamy tego samego Nauczyciela? Czy jeśli podążamy za tym samym Jezusem, który „wczoraj i dziś, ten sam i na wieki” (Hbr 13,8) nie powinniśmy mieć bardziej zbliżonych poglądów? Moim zdaniem takie różnice mogą wynikać z tego, że znamy „innego” Jezusa.

Dlatego warto zadać sobie nie tylko pytanie o to czy Go znamy, ale również o to jakiego Jezusa znamy? Chcąc nie chcąc wpływ na nasze postrzeganie Chrystusa ma wiele czynników. Czasem (nieraz podświadomie) wpływ na to mają przedstawienia Jezusa, z którymi zetknęliśmy się nawet przed laty. Od dziecka uczestniczyłem w lekcjach biblijnych prowadzonych dla najmłodszych w ramach Szkoły Niedzielnej, i zdaję sobie sprawę, że miały one wielki wpływ na to jakiego Jezusa znałem. Jednak „kiedy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, myślałem jak dziecko, rozumowałem jak dziecko. Gdy stałem się mężczyzną, zaniechałem dziecięcych spraw” (1Ko 13,11). Dojrzewając jako chrześcijanie, powinniśmy „wzrastać w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa” (2P 3,18). I choć sam Jezus wzywał nas do tego, byśmy się „nawrócili i stali jak dzieci” (Mt 13,8) niepokojącym by było, gdybyśmy nie posiadali głębszej znajomości Chrystusa niż uczestnicy zajęć Szkoły Niedzielnej oddający się z lubością kolorowaniu scen biblijnych.

Czytaj dalejJakiego Jezusa znasz?

Jak pozostać pokornym?

POKORA I ŁASKA SĄ ZE SOBĄ POŁĄCZONE

Słowo Boże jednoznacznie wskazuje, że pokora jest dobra. Ale to nie wszystko. W nauce apostolskiej znajdujemy bezpośrednie powiązanie między spotykającą nas Bożą łaską, a byciem pokornym. Tożsamą myśl formułują w swoich listach zarówno apostoł Piotr, jak i Jakub, brat Jezusa. To nie ich osobista mądrość, ani tym bardziej efekt badań socjologów, lecz głęboka, ponadczasowa Boża prawda przypomniana im (porównaj z Jb 22,29; Ps 51,19; 138,6; 147,6; Prz 3,34; 29,23; Mi 6,8; Iz 57,15) przez Ducha Świętego:

„Podobnie młodsi, bądźcie ulegli starszym. Wszyscy zaś przyjmijcie postawę pokory względem siebie nawzajem, gdyż Bóg się pysznym przeciwstawia, lecz pokornych darzy łaską”
(1 Piotra 5,5)

„A jeszcze większą łaskę okazuje w słowach: Bóg się pysznym przeciwstawia, lecz pokornych darzy łaską”
(Jakuba 4,6)

To jedna z tych sytuacji, w których Biblia przedstawia nam dwie drogi. Nikt nas nie może zmusić do tego byśmy byli pokorni, wszakże mamy wolną wolę. Od młodości uczeni tego, że jeśli nie zawalczymy sami o swoje, to nikt się o nas nie zatroszczy, możemy mieć opory przed bezkompromisowym zdaniem się na Boga w każdej kwestii. Dla wielu pokora zdaje się być synonimem całkowitego wycofania się z życia i bierności, żeby nie powiedzieć – skrajnej niezaradności. Najwięcej osiągają ci, którzy rozpychają się łokciami i nie dają „dmuchać sobie w kaszę” (co swoją drogą jest arcyciekawym związkiem frazeologicznym, który oznacza nie dopuszczanie do tego, aby być lekceważonym, bo to dzieciom dmuchamy na gorącą kaszkę, a przecież nie chcemy być traktowani jak dzieci). 

Czytaj dalej „Jak pozostać pokornym?”

Niech miłosierdzie zwycięża nad sądem!

Słowo Boże obfituje w cudowne obietnice. Każdy naśladowca Jezusa wielokrotnie doświadczył pocieszenia, które spotkało go dzięki lekturze Pisma Świętego. Czytamy tam przejmujące historie najzwyklejszych ludzi, którzy doświadczali rzeczy nadzwyczajnych: „Dzięki wierze pokonali oni królestwa, zaprowadzili sprawiedliwość, doczekali spełnienia obietnic, zamknęli paszcze lwom, zgasili moc ognia, uniknęli ostrza miecza, wydźwignęli się z niemocy, stali się mężni na wojnie, zmusili do odwrotu obce wojska” (Hbr 11:33-34 ).

Czymś zupełnie naturalnym i co do zasady bardzo dobrym jest to, że gdy znajdziemy na kartach Biblii pocieszenie, zapamiętujemy cenną obietnicę i chętnie się nią dzielimy. Gdy coś pokrzepiło nas w trudnej chwili – ufamy, że taki sam efekt przyniesie w życiu innych. Wynika to z troski i miłości, że posyłamy „nasze ulubione” fragmenty Słowa Bożego tym, którzy przechodzą trudniejsze chwile. Te „klejnoty obietnic Bożych” już przed laty trafiały w formie obrazów na ściany chrześcijańskich domów, a dziś coraz częściej są nadrukowywane na kubki, breloczki, koszulki, długopisy czy też ściągamy je jako tapetę do naszych smartfonów. W tym dobrym – wynikającym z jak najlepszych intencji – zwyczaju kryje się jednak pewne niebezpieczeństwo. Z czasem możemy zgubić pierwotny sens danej obietnicy!

CZY KAŻDA OBIETNICA NAS DOTYCZY?

Wspominam o tym, ponieważ wielokrotnie spotykam się z sytuacjami, gdy ktoś uchwycił się słów, które choć są piękne i pełne nadziei, zostały wypowiedziane w konkretnym kontekście, którego nie wolno nam ignorować. Ogromna rzesza naśladowców Jezusa Chrystusa zmaga się z tym, że tą drogą niestety idą samotnie – małżonkowie, dzieci, rodzice nie tylko nie zdecydowali się powierzyć swojego życia Bogu, ale są często wrogo nastawieni do chrześcijan. Jakże piękne są słowa, które znajdujemy w Dziejach Apostolskich (i jak chętnie przyjmowane i powtarzane): „Uwierz w Pana Jezusa, a będziesz zbawiony – ty i twój dom” (Dz 16:31). Cóż za cudowna obietnica! Jakże chciałbym ją przekazać wszystkim, którzy zmagają się z odrzuceniem (albo przynajmniej obojętnością) w swoich domach! Wierz w Jezusa – to tylko kwestia czasu aż wszyscy członkowie twojej rodziny będą zbawieni, bo tak zapewnia nas Słowo Boże! Ale czy tak jest w istocie?

Czytaj dalej „Niech miłosierdzie zwycięża nad sądem!”

Czy dajesz poznać się po miłości?

Każdy prawdziwy kibic rozgrywek sportowych, ale też i np. zaangażowany odbiorca sztuki, może nam powiedzieć jak cenne są wywiady. Gdy oglądam mecz polskiej reprezentacji, nie wyłączam telewizora zaraz po końcowym gwizdku. Chcę posłuchać rozmowy dziennikarza z naszym selekcjonerem i wybranymi zawodnikami. Podobnie wywiad z autorem nowej książki, gdzie opowiada o swoich ostatnich inspiracjach czy doświadczeniach, pozwala nam lepiej uchwycić istotę i głębszy sens jego dzieła. Ciężko zatem się dziwić, że gdy po Izraelu wędrował Syn Boży, podążały za Nim tłumy i niemalże o wszystko Go wypytywały. Jeden z takich wywiadów dotyczył końca świata – uczniowie chcieli wiedzieć kiedy nastąpi. Kto mógł udzielić lepszej odpowiedzi niż Jezus?

Ku rozczarowaniu części słuchaczy nie podał On konkretnej daty. Gdy jednak wczytamy się w Jego słowa, zobaczymy, że udziela odpowiedzi na postawione pytanie. Mówi, że „koniec nadejdzie, gdy dobra nowina o Królestwie zostanie rozgłoszona po całym zamieszkałym świecie na świadectwo wszystkim narodom” (Mt 24:14). Warto wziąć sobie te słowa do serca, gdyż ze względu na ich autora, możemy mieć pewność, że są prawdą. Oto odpowiedź na nurtujące ludzi pytanie – kiedy nastąpi koniec świata! Uważnie rozważając słowa Jezusa możemy dostrzec, że ludzi u kresu wieków charakteryzować będzie dwojaka postawa. Gdy jedni będą całym sercem angażować się w głoszenie ewangelii wszystkim ludziom (w ten sposób przybliżając powrót Chrystusa w chwale), w tym samym czasie „z powodu szerzącego się bezprawia miłość wielu oziębnie”(Mt 24:12).

Czyż nie jest tak, jak mówił Jezus? Do której grupy się zaliczasz? Masz gorące serce, pełne miłości dla ludzi niepojednanych z Bogiem? Czy bardziej doskwiera Ci zniechęcenie, brak zaufania i „zdrowy dystans” do inicjatyw misyjnych, ponieważ patrząc na to co się dzieje w świecie, ciężko jest zobaczyć sens jakiegokolwiek zaangażowania w ratowanie zagubionych (bo czyż ten świat i tak nie spłonie)? Nie ignoruj tego pytania! Zastanów się, bo odpowiedź ma arcyważne konsekwencje.

Czytaj dalej „Czy dajesz poznać się po miłości?”

Gdyby nie było już jutra

Są pewne fakty, nad którymi nie zastanawiamy się na co dzień. Czy myślisz czasem o tym, że od chwili Twoich narodzin z każdym dniem maleje ilość osób starszych od Ciebie? Albo o tym, że dzisiejszy dzień może być tym ostatnim? Raczej nie zaprzątamy sobie tym głowy, bo dlaczego mielibyśmy oddawać się tak przygnębiającym myślom. Ale takie są fakty.
Wierzę, że każdy dzień przybliża nas do obiecanego w Piśmie Święty powtórnego przyjścia Jezusa Chrystusa na ten świat. Paruzja nie należy do „popularnych” doktryn. Zdarza się, że ludzie określający się mianem chrześcijan, niewiele wiedzą na temat obiecanego w Biblii powrotu Chrystusa. Niemniej jednak ten dzień się zbliża i choć nie jest naszą rolą określanie daty tego wydarzenia, to Słowo Boże wzywa nas do czujnego oczekiwania na to co się „wkrótce musi stać” (Obj 1,1).

W ostatnim czasie coraz więcej rozmyślam na ten temat. Coraz częściej natrafiam też na nauczanie dotyczące powrotu Jezusa. Choć to całkiem możliwe, że ludzie zaczęli częściej sięgać do księgi Objawienia Jana ze względu na ogólnoświatowe zamieszanie związane z COVID-19, nie można jednak powiedzieć, że wcześniej chrześcijanie nie wyczekiwali końca świata. Bynajmniej.
Niedawno miałem przyjemność zapoznać się z esejem „Ostatnia noc świata” C.S. Lewisa. Ten tekst publikowany po raz pierwszy w 1952 roku wyraźnie wskazuje, że i blisko siedemdziesiąt lat temu ludzie czytający Biblię oczekiwali paruzji. Jako chrześcijanie powołani jesteśmy do życia z tą świadomością, że może nie być już jutra. Czy permanentna pamięć o tym nie powinna wpływać na dzisiejszy dzień? C.S. Lewis w swoim tekście co jakiś czas zadaje pytanie: „A gdyby to dziś była ostatnia noc świata?”. Każdego dnia jesteśmy coraz bliżej końca. Jest znacznie później niż wielu się wydaje.

Swój esej C.S. Lewis rozpoczyna od stwierdzenia bardzo ważnego faktu:

„Jest wiele przyczyn, dla których współczesny chrześcijanin, a nawet współczesny teolog, może wzdragać się przed przypisaniem doktrynie o powtórnym przyjściu Chrystusa tak wielkiego znaczenia, jakie zwykli nadawać mu nasi przodkowie. Wydaje mi się jednak, że niemożliwe jest zachowanie rozpoznawalnego kształtu wiary w Bóstwo Chrystusa i w prawdę chrześcijańskiego objawienia przy równoczesnym odrzuceniu czy tylko upartym lekceważeniu obietnicy – i groźby – Jego powrotu.”

Czytaj dalej „Gdyby nie było już jutra”

Jak być prawdziwie szczęśliwym?

Od zarania dziejów ludzie dążą do jak najwyższego poziomu wygody. Taką mamy naturę, że szukamy udogodnień dla naszej codziennej egzystencji. Im wyższy status ktoś posiada, tym mniej troski musi poświęcać prozaicznym czynnościom. Prezesi wielkich firm nie cerują na ogół dziurawych skarpetek, a rekiny finansjery nie szorują toalet. W dawniejszych czasach w bogatych domach zatrudniano służbę, by zajmowała się tym wszystkim, co nie było godne pana domu. Choć wiele się w tym temacie zmieniło (przynajmniej w „naszej części” świata), pewne mechanizmy wciąż funkcjonują bardzo podobnie. Nie mamy już niewolników i nikogo nie nazywa się służącym, jednak dziś normą jest, że lepiej usytuowani ludzie zatrudniają sprzątaczki, ogrodników i innego rodzaju „pomoc domową”. Nawet w restauracji – gdy ktoś dla nas gotuje, a potem sprząta – możemy przez chwilę poczuć się jak szlachta za dawnych lat. 

Jest to gdzieś zakorzenione w naszej naturze, że chcielibyśmy, aby nam usługiwano. Wciąż świeże są w mojej pamięci doświadczenia z czasu, gdy pracowałem w punkcie obsługi klienta. Zdarzało się, że niektórzy traktowali mnie jak służącego, który bez słowa sprzeciwu ma spełnić wszelkie ich zachcianki. Praca w takim miejscu potrafi być uwłaczająca i ciężko znaleźć człowieka, który chciałby na takim stanowisku pracować całe życie. Naturalnie młodzi pracownicy liczą się z tym, że na początku swojej kariery muszą zapłacić frycowe i przez jakiś czas zajmować się najgorszą pracą. Jesteśmy gotowi służyć innym, ale towarzyszy nam wtedy myśl, że to tylko czasowe. Ten kto wspina się po szczeblach kariery zawodowej, robi to z myślą, że wkrótce to inni będą gotowi spełnić wydawane przez niego polecenia. Widziałem na własne oczy takie przypadki szybkiego awansu, gdy ktoś kto nie tak dawno sprzątał po innych, samą swoją obecnością wywoływał takie poruszenie, że to inni uwijali się jak w ukropie, aby  tylko mu się przypodobać. 

Podobne rozumienie sukcesu i pozycji mieli do czasu apostołowie – wybrani przez Jezusa uczniowie. Ze Słowa Bożego dowiadujemy się, że zdarzało im się rozprawiać o tym, kto z nich jest najważniejszy, a nawet doszło do sytuacji, gdzie próbowali „załatwić” sobie jak najwyższe stanowiska w Królestwie Bożym, którego nadejście zapowiadał Jezus. Czy było w tym coś dziwnego? Nie. Z takim zachowaniem spotykamy się i w dzisiejszych czasach i nikogo to nie szokuje, choć czasem faktycznie oburza, gdy ludzie korzystając ze znajomości próbują dostać tzw. stołek. Jednak Jezus przyniósł nowe standardy: 

„Nie tak ma być pośród was. Kto między wami chciałby stać się wielki, niech postępuje jak służący. I kto między wami chciałby stać na czele, niech będzie jak sługa. Podobnie Syn Człowieczy nie przyszedł, by Mu służono, ale aby służyć i oddać swoje życie na okup za wielu.”
(Mateusza 20:26-28 SNP)

Czytaj dalej „Jak być prawdziwie szczęśliwym?”

„Zupełnie inni niż się wydaje…”

„Nigdy tego nie zapomnę: jest wielu takich ludzi jak Paul, którzy są zupełnie inni, niż się wydaje” – James Herriot | „Szał pracy”


Za mną kilka cięższych dni. Związane to z pogłębioną autorefleksją i towarzyszącym jej rozczarowaniem. Nie zawsze jednak należy się uśmiechać, bo nie zawsze są ku temu powody. Zresztą „gdy smutek jest na twarzy, serce staje się lepsze”…

Nie chcę tu się użalać, ale chciałem zająknąć się na temat niespodziewanego ciosu, który spadł na mnie ze strony, z której zupełnie się nie spodziewałem! Nie wiem czy macie takich autorów, do których lubicie wracać, gdy jest nam ciężej. Chodzi mi o tych autorów, którzy w ten sposób prowadzą narrację swoich powieści, że czujemy się jakby opatulali nas ciepłym kocem i podawali kakao, w chłodny, deszczowy, jesienny wieczór. Dla mnie takim autorem jest James Herriot. Towarzyszy mi od kilku ostatnich miesięcy, i aktualnie czytam już 6 tom z cyklu „Wszystkie stworzenia duże i małe”.

Zastanawiacie się pewnie – co się zatem takiego wydarzyło!? Otóż z premedytacją – wbrew radom domorosłych coachów – postanowiłem w tych trudniejszych dniach schować się w mojej strefie komfortu. Powieści Herriota są tak przepełnione ciepłem i niezmiennie mnie bawią, aż tu nagle taki cios od losu! Nie mogę dojść do siebie po jednym z rozdziałów. Zresztą – po prawdzie – trzeba przyznać, że James Herriot też długo nie mógł się pozbierać po tym co go spotkało.

Czytaj dalej „„Zupełnie inni niż się wydaje…””