atypowa ocena: 8/10

„Jak się okazuje, żal po stracie jest niby miejsce, którego nikt z nas nie zna, póki do niego nie trafi.”

Tata często powtarza mi, że żałoba trwa pełen rok. Nie wiem skąd to wie, ale właśnie taki okres czasu opisuje Joan Didion. Ta wielokrotnie nagradzana, amerykańska pisarka i dziennikarka, przechodzi żałobę po nagłej śmierci swojego męża – i określa ją jako: „Rok magicznego myślenia”. Oczywiście nie oznacza to, że po tym okresie nie brakuje nam już osoby, która zmarła. Jest jednak coś szczególnego w tym pierwszym roku „po”. Każdy dzień może wzbudzić „wir wspomnień”. Każda zmiana pory roku „po utracie” przypomina tą ostatnią „przed utratą”. Żałoba, choć nosi znamiona choroby, jest naturalnym i potrzebnym procesem w naszym życiu.
Niektórzy twierdzą, że ta książka jest pewną formą autoterapii autorki, by poradzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby. Na polskim „podwórku wydawniczym” niedawno ukazało się „Bezmatek” Miry Marcinów, napisane po tym jak nowotwór przedwcześnie zabrał jej matkę. Są to jednak tak bardzo odległe od siebie w formie pozycje, jak bardzo różni się życie ich autorek – młodej dziewczyny pochodzącej ze Szczecinka oraz urodzonej w latach 30. przedstawicielki amerykańskiej „high class”, spędzającej wieczory przy kominku na manhattańskim East End. O ironio – zdecydowanie bardziej trafiła do mnie narracja tej drugiej (pewnie dlatego, że więcej spacerowałem po Nowym Jorku niż Szczecinku).

Mam pewien dylemat z oceną tej książki, bo nie chcę oceniać czyjejś żałoby. Na szczęście żadna z telewizji nie wpadła jeszcze na pomysł programu: „Jak oni żałują”, gdzie jury podnosiłoby tabliczki z wartościami punktowymi w zależności od tego jak bardzo łzawe wspomnienie ktoś by przywołał. Z pełną odpowiedzialnością mogę jednak stwierdzić, że Rok magicznego myślenia to mistrzowska proza. Mimo tego, że wciąż dotyka kwestii śmierci – czytałem tę książkę z wielką przyjemnością.

Napisanie tej książki w pierwszej kolejności miało pomóc samej autorce, przejść przez trudny czas i odpowiedzieć na pytania, które prędzej czy później muszą być zadane: Dlaczego? Jak sobie z tym poradzić? Co dalej? Poszukiwanie odpowiedzi, sensu oraz recepty na dalsze życie, które Didion przywołując wiele osobistych wspomnień, tak dobrze ubiera w słowa, może jednak być pomocne dla wielu innych. Każda osoba w ręce, której trafi ta książka, znajdzie w niej wsparcie w wędrówce przez swój własny „rok magicznego myślenia”.
Dobre książki pomagają nam lepiej rozumieć. „Rok magicznego myślenia” to w pewnym sensie literatura drogi. Drogi, którą trzeba odbyć po śmierci bliskiej osoby, chociaż najchętniej byśmy się położyli albo chcieli biec pod prąd, w kierunku utraconej przeszłości. Znajdując się w wielkiej dolinie braku sensu, sama autorka również sięgała po dobrą literaturę:
W trudnych chwilach – uczono mnie od dzieciństwa – czytaj, dowiedz się więcej, opracuj problem, poszukaj w literaturze. Informacja oznacza kontrolę. Jeśli wziąć pod uwagę, że żal po stracie to najpowszechniejsze z nieszczęść, poświęcona mu literatura wydaje się niezwykle skromna. Istnieje dziennik prowadzony przez C.S. Lewisa po śmierci żony, Smutek. (…)
Oprócz lub poniżej poziomu tego rodzaju abstrakcyjnych wizji gwałtownych cierpień, jakie niesie ze sobą żal po stracie, istniał kanon subliteratury – przewodniki, jak sobie z tym stanem radzić, po części „praktyczne”, po części „inspirujące”, jedne i drugie w większości bezużyteczne. (Nie pij zbyt wiele, nie wydawaj pieniędzy z ubezpieczenia na odnowienie salonu, przyłącz się do grupy wsparcia). Pozostawała literatura profesjonalna, badania prowadzone przez psychiatrów, psychologów i pracowników socjalnych, następców Freuda i Melanie Klein – i dość szybko ku niej właśnie się zwróciłam. Dowiedziałam się z niej o wielu rzeczach, które już znałam, co na pewnym etapie niosło obietnicę pociechy, potwierdzenia, obiektywnego zapewnienia, że nie wyobraziłam sobie tego, co się ze mną dzieje. Ze zbioru Bereavement: Reactions, Consequences, and Care, opracowanego w 1984 roku przez National Academy of Sciences’ Institute of Medicine, dowiedziałam się na przykład, że najczęstszą bezpośrednią reakcją na śmierć jest szok, otępienie i uczucie niedowierzania: „Subiektywnie ludzie dotknięci stratą mogą się czuć jak otoczeni kokonem lub zawinięci w koc; osoby z zewnątrz odnoszą wrażenie, że nieźle sobie radzą z sytuacją. Ponieważ realność śmierci nie przeniknęła jeszcze do ich świadomości; może się zdawać, że osieroceni w pełni pogodzili się ze stratą.”
Otóż i mamy efekt „twardej sztuki”.
Czytałam dalej. Stwierdzono, że delfiny po śmierci towarzysza odmawiają przyjmowania pokarmu, czego dowiedziałam się od J. Williama Wordena, autora opracowania na temat żałoby u dzieci w Massachusetts General Hospital. Zaobserwowano, że gęsi reagują na tego typu zdarzenie lataniem i nawoływaniem; szukają tak długo, aż same tracą orientację i giną. Istoty ludzkie, przeczytałam – lecz tego nie musiałam się dowiadywać- wykazują podobne wzorce zachowań. Przestają jeść. Zapominają, że powinny oddychać. Mdleją z niedotlenienia, pozwalają, by niewypłakane łzy zaczopowały zatoki, wskutek czego trafiają do gabinetu otolaryngologa z niewutłumaczalnymi infekcjami uszu. Cierpią na zanurzenia koncentracji. „Po roku byłam w stanie czytać tytuły”, powiedziała mi przyjaciółka, której mąż zmarł trzy lata wcześniej. Tracą sprawność poznawczą na wszystkich skalach. Jak Hermann Castorp popełniają błędy w interesach i ponoszą dotkliwe straty finansowe. Zapominają własnego numeru telefonu i zjawiają się na lotnisku bez dokumentu ze zdjęciem. Chorują, niedomagają, a nawet – znowu jak Hermann Castorp – umierają.
Aspekt „umierania” udokumentowano w licznych badaniach.

Śmierć stała się obecnie tematem tabu. Nie chcemy na nią patrzeć, nie chcemy o niej słyszeć. Bez słów postulujemy całkowitą prywatyzację żałoby. A potem jesteśmy zaskoczeni, że w momencie gdy nas dotyka, nie wiemy jak się z nią zmierzyć, ani do kogo zwrócić o pomoc. W przypadku Joan Didion najwięcej otuchy przyniósł jej przestarzały podręcznik etykiety społecznej, z czasów gdy śmierć nie została jeszcze zarezerwowana dla profesjonalistów:
Pisała w świecie, w którym wciąż jeszcze uznawano istnienie żałoby, pozwalano na nią, nie usunięto jej z widoku. Philippe Aries w serii wykładów wygłoszonych w Johns Hopkins University w roku 1973, a następnie opublikowanych jako Western Attitudes toward Death: From the Middle Ages to the Present (Zachodnie postawy wobec śmierci: od średniowiecza do współczesności) stwierdza, że od lat 30. w większości krajów Zachodu, a szczególnie w Stanach Zjednoczonych, zupełnie zaczęło się zmieniać podejście do akceptowanych postaw wobec śmierci. „Śmierć – pisze – w przeszłości tak wszechobecna, że stała, się czymś dobrze znanym, została wymazana, miała zniknąć. Miała się stać rzeczą wstydliwą i zakazaną”. Angielski antropolog społeczny Geoffrey Gorer w książce Death, Grief and Mourning (Śmierć, żal i żałoba) z 1965 roku opisał to odrzucenie publicznie okazywanej żałoby jako skutek narastającej presji wywieranej przez nowy „etyczny przymus, by się dobrze bawić”, niedawno powstały „imperatyw, by unikać wszelkich zachowań mogących zepsuć rozrywkę innym”. Zarówno w Anglii, jak i w Stanach Zjednoczonych, zauważa, obowiązuje współcześnie tendencja, by „traktować opłakiwanie jako niezdrową formę pobłażania sobie i publiczni darzyć podziwem osieroconych ukrywających swój żal tak całkowicie, że nikt nawet się nie domyśla, iż coś się wydarzyło”.
„Rok magicznego myślenia” kryje między wierszami mnóstwo cennych informacji, które prawdopodobnie na jakimś etapie naszego życia (niestety) okażą się przydatne. Fragmentami książka Joan Didion jest bardzo intymna. W sposób otwarty pisze o tym co pozostaje społecznym tabu. To nie tak powszechny w dobie Instagrama ekshibicjonizm. Autorka nie pudruje rzeczywistości. Jestem przekonany, że decyzja o publikacji tych wspomnień nie była łatwa. Cieszę się jednak ,że to zrobiła, ponieważ dzięki temu lepiej mogę zrozumieć co dzieje się w umyśle kogoś kto nagle został „osierocony”:
Osieroceni patrzą wstecz i dostrzegają omeny; przesłania, które im umknęły.
Przypominają sobie drzewo, które uschło; mewę, która roztrzaskała się o maskę samochodu.
Żyją pod dyktando symboli. Doszukują się sensu w lawinie spamu zalewającej nieużywany komputer; klawiszu „delete”, który przestał działać; rzekomej nielojalności w decyzji, by go wymienić. Moja automatyczna sekretarka wciąż odzywa się głosem Johna. Fakt, że to on się nagrał, był zupełnie przypadkowy, związany z tym, które z nas znajdowało się w pobliżu w dniu, kiedy maszyna ostatni raz wymagała zaprogramowania, lecz gdybym musiała ponownie nagrać wiadomość teraz, robiłabym to z poczuciem, że dopuszczam się zdrady. Pewnego dnia, rozmawiając przez telefon w jego gabinecie, bezmyślnie przewróciłam stronę w słowniku, który zawsze zostawiał otwarty na stoliku przy biurku. Kiedy sobie uświadomiłam, co zrobiłam, wpadłam w przerażenie: jakie było ostatnie sprawdzone przez niego słowo, o czym myślał? Czy odwracając kartkę, zaprzepaściłam przesłanie? Czy może przesłanie zostało stracone, zanim jeszcze dotknęłam słownika? Może nie zadałam sobie trudu, by je usłyszeć?
Żal w wersji, jaką sobie wyobrażamy, należy do modelu „uzdrawiającego”. Przeważy swego rodzaju ruch postępowy. Najgorsze będą pierwsze dni. Wyobrażamy sobie, że najsurowszym sprawdzianem będzie dla nas chwila pogrzebu, potem zaś nastąpi owo hipotetyczne uzdrowienie. Myśląc o pogrzebie, obawiamy się, że nie zdołamy „tego przetrwać”, stanąć na wysokości zadania, okazać „siły”, nieodmiennie wymienianej jako odpowiednia reakcja na śmierć. Spodziewamy się, że będziemy się musieli uzbroić na tę chwilę: czy zdołam się przywitać z przybyłymi, czy zdołam zejść ze sceny, czy zdołam się choćby ubrać tego dnia? Zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, że nie to stanowi problem. Zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, że pogrzeb okaże się w istocie środkiem uśmierzającym; że ulegniemy czemuś na kształt narkotycznej regresji, unoszeni troską innych oraz powagą i znaczeniem chwili. Nie możemy też przewidzieć (i w tym leży sedno różnicy między żalem wyobrażonym i żalem rzeczywistym) niemającej końca nieobecności, która następuje później; pustki; zupełnego przeciwieństwa sensu; nieubłaganego pochodu chwil, kiedy będziemy się zmagać z doświadczeniem całkowitej bezsensowności.

„Rok magicznego myślenia” wymieniany jest pośród stu najważniejszych książek, które trzeba przeczytać w życiu. Często nie rozumiem czym się kierowali ludzie tworzący takie zestawienia. W tym wypadku jednak zgadzam się z tym stwierdzeniem. To jedna z lepszych książek jakie czytałem w ostatnim czasie.
Dziękuję za tę recenzję. Książkę tę mam od dawna, lecz nigdy po nią nie sięgnęłam. Zapomniałam o niej kompletnie. Być może wcześniejsze zapoznanie się z nią pomogłoby mi lepiej zrozumieć własną żałobę, jednak po jej przeżyciu mam przekonanie, że jest to proces na tyle wsobny, intymny i wręcz surrealistyczny, że w jej trakcie nie wyobrażam sobie czytania świadectw innych. Jednak być może teraz, po prawie trzech latach, będę w stanie sięgnąć po takie pozycje.
Przy okazji zapraszam nieśmiało do siebie, kiedyś próbowałam zapisać swoje puzzle doświadczenia żałoby: https://myslozmarszczki.wordpress.com/2019/02/02/tymczasem/
https://myslozmarszczki.wordpress.com/2020/01/04/rdzen/
Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie