POKORA I ŁASKA SĄ ZE SOBĄ POŁĄCZONE
Słowo Boże jednoznacznie wskazuje, że pokora jest dobra. Ale to nie wszystko. W nauce apostolskiej znajdujemy bezpośrednie powiązanie między spotykającą nas Bożą łaską, a byciem pokornym. Tożsamą myśl formułują w swoich listach zarówno apostoł Piotr, jak i Jakub, brat Jezusa. To nie ich osobista mądrość, ani tym bardziej efekt badań socjologów, lecz głęboka, ponadczasowa Boża prawda przypomniana im (porównaj z Jb 22,29; Ps 51,19; 138,6; 147,6; Prz 3,34; 29,23; Mi 6,8; Iz 57,15) przez Ducha Świętego:
„Podobnie młodsi, bądźcie ulegli starszym. Wszyscy zaś przyjmijcie postawę pokory względem siebie nawzajem, gdyż Bóg się pysznym przeciwstawia, lecz pokornych darzy łaską”
(1 Piotra 5,5)
„A jeszcze większą łaskę okazuje w słowach: Bóg się pysznym przeciwstawia, lecz pokornych darzy łaską”
(Jakuba 4,6)
To jedna z tych sytuacji, w których Biblia przedstawia nam dwie drogi. Nikt nas nie może zmusić do tego byśmy byli pokorni, wszakże mamy wolną wolę. Od młodości uczeni tego, że jeśli nie zawalczymy sami o swoje, to nikt się o nas nie zatroszczy, możemy mieć opory przed bezkompromisowym zdaniem się na Boga w każdej kwestii. Dla wielu pokora zdaje się być synonimem całkowitego wycofania się z życia i bierności, żeby nie powiedzieć – skrajnej niezaradności. Najwięcej osiągają ci, którzy rozpychają się łokciami i nie dają „dmuchać sobie w kaszę” (co swoją drogą jest arcyciekawym związkiem frazeologicznym, który oznacza nie dopuszczanie do tego, aby być lekceważonym, bo to dzieciom dmuchamy na gorącą kaszkę, a przecież nie chcemy być traktowani jak dzieci).

Jednak Słowo Boże uczy nas czegoś zgoła odmiennego. Łaska Boża zarezerwowana jest dla pokornych. Jezus powiedział: „Zapewniam was, jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, na pewno nie wejdziecie do Królestwa Niebios” (Mt 18,3) dlatego też powinniśmy liczyć się z tym, że nieraz ktoś „w kaszę nam nadmucha”. Pokora to (za: Praktyczny Słownik Biblijny, PAX 1994) „sposób postępowania właściwy dla człowieka odkupionego”. Wymaga ona świadomego uniżenia się i polegania na Bogu. Pokora nie ma więc nic wspólnego ze słabością czy biernością. Wymaga raczej pełnego zaangażowania się w służbę Bogu i ludziom.
POKORA TO DECYZJA
To nasza decyzja, czy zechcemy być pokorni. Jeśli jednak ufamy nauce Słowa Bożego, nie ma wątpliwości, że warto przyjąć tę postawę. Skoro „Bóg pysznym się przeciwstawia, a pokornych darzy łaską” nie bardzo jest się nad czym zastanawiać. Kto chciałby znaleźć się w miejscu, gdzie sam Bóg staje w jego opozycji?! Warto zachowywać w pamięci ten fragment Pisma Świętego, bo pomaga nam zbytnio się nie wynosić.
Chętnie dodajemy sobie otuchy słowami apostoła Pawła: „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rzym 8,31), jednak najwyraźniej nie dotyczą one ludzi pysznych. Można określać się mianem chrześcijanina i nie mieć przy tym za krzty pokory. Pamiętajmy jednak, że takim ludziom Bóg się przecież przeciwstawia – jak zatem może być jednocześnie z nimi? Byłby to błąd logiczny, a przecież „u Niego nie ma żadnej odmiany ani nawet chwilowego zaćmienia” (Jakuba 1,17). Pokora wpisuje się w wąską drogę, do uczęszczania którą zostaliśmy powołani. Sam Jezus, jako przewodnik, był pokorny i zaprosił nas byśmy poszli w Jego ślady: „Weźcie na siebie moje jarzmo, uczcie się ode Mnie łagodności i pokory serca, a znajdziecie ukojenie dla swych dusz” (Mt 11,29).

Chcę być pokorny. Taka jest moja decyzja. Nie zawsze mi to jednak wychodzi. Jak zatem pozostać pokornym? Rozmyślałem nad tym w ostatnim czasie, i choć wiem, że wiele w tej kwestii muszę się jeszcze nauczyć, to oto dwie refleksje jakie mnie naszły:
1) ZNAJOMOŚĆ PISMA ŚWIĘTEGO CHRONI PRZED PYCHĄ
Aby pozostać pokornym, potrzebujemy regularnie poznawać Pismo Święte. Nie chodzi tylko o świadomość faktu, że „Bóg się pysznym przeciwstawia”. Zwyczajnie im więcej wiemy, tym z zasady jesteśmy pokorniejsi, choćby w ferowaniu jednoznacznych sądów.
Jakiś czas temu zauważyłem, że duża ostrość wypowiedzi cechuje najczęściej młodych chrześcijan. Oczywiście powinniśmy być jednoznaczni w kwestiach, co do których Biblia nie pozostawia cienia wątpliwości. Podoba mi się ogień idealizmu, który rozpala świeżo nawróconych ludzi, i wierzę, że również Bogu jest to miłe, gdy nieraz stawiamy sprawę na ostrzu noża. Wzywani jesteśmy aby „nasze tak było tak, a nasze nie niech będzie nie” (Jakuba 5,12). Dlatego też nie powinniśmy lawirować, np. w tym by nie nazywać grzechem czegoś, co Pismo Święte tak określa.
Jednak im lepiej poznajemy całe Słowo Boże, tym większa staje się świadomość naszej cząstkowej wiedzy, a co za tym idzie – również nasza pokora. Apostoł Paweł, który bez dwóch zdań posiadał doskonalsze objawienie niż ja, napisał swego czasu, że „teraz widzimy zagadkowe kontury. Nadejdzie jednak czas, gdy zobaczymy twarzą w twarz. Teraz poznaję po części. Przyjdzie jednak czas, kiedy poznam tak, jak zostałem poznany” (1 Kor 13:12). Ta świadomość pomagała Pawłowi pozostawać pokornym, choć – gdy było trzeba – potrafił przecież w swoich listach zdecydowanie napominać.
Starsi wierzący bywają często łagodniejsi nie dlatego, że już im wszystko jedno, ale dlatego, że przez lata zdążyli popełnić niejeden błąd w zbyt pochopnej ocenie sytuacji. Może to wyraz powolnego procesu dojrzewania w moim życiu, ponieważ coraz częściej przysłuchuję się wołającym o „końcu świata” z pobłażliwym uśmiechem. Nie zrozumcie mnie źle. Oczywiście wierzę, że Jezus (tak jak zapowiedział w Jana 14:1-3) wkrótce wróci na ziemię. Spodziewam się, że może się to wydarzyć w każdej chwili, i – gdyby ktoś mnie pytał o zdanie – pragnąłbym, aby stało się to jak najszybciej. Rozumiem (i szanuję) ogień, który rozpala niektórych do tego by ogłaszać, że to raczej kwestia tygodni niż lat. Nie uważam jednak, że właściwe jest próbowanie określenia konkretnej daty tego wydarzenia. Jestem też przekonany, że lepsza znajomość Słowa Bożego oraz po prostu historii, okazałaby się zbawienna dla tych, którzy dziś z taką pewnością interpretują „znaki na niebie i na ziemi”, że gotowi są m.in. nie marnować więcej czasu na pracę (czyt. porzucić ją), oddając się w stu procentach oczekiwaniu Pana.
Mamy być stale gotowi – do tego wzywał nas Jezus. Mamy oczekiwać tego dnia, ale nikt z nas nie został powołany do próby ustalenia jego daty. Pokora wyraża się w posłuszeństwie względem faktycznych słów Jezusa. Dodawanie od siebie czegokolwiek w tej sprawie do nauczania Pisma Świętego, jest wyrazem pewnego rodzaju duchowej pychy. To myślenie, że wiemy lepiej od innych jest niebezpieczne. Niejeden chrześcijanin uległ w minionych wiekach tej pokusie, i tak oto „przeżyliśmy już wiele końców świata”.
Wszelkie autorytarne wypowiedzi, które następnie się nie sprawdzają, przynoszą więcej szkody niż pożytku. Niejeden „prorok” był absolutnie przekonany kiedy powróci Chrystus. Niektórzy nawet do tego stopnia, że przekonali tysiące ludzi do sprzedaży wszelkich posiadłości i wspólnego oczekiwania na tę chwilę. Takich „dat końca” były już dziesiątki, a świat nadal funkcjonuje. Oczywiście nie oznacza to, że Jezus wkrótce nie powróci. Bynajmniej! Każdego dnia jesteśmy bliżej tej chwili i mamy stale być na nią gotowi. Jeśli jednak zdążyliśmy rozdać pożegnalne listy i w sposób nieprzyjmujący sprzeciwu ogłosić kiedy to nastąpi, a następnie nic z tych słów nie wynika – to pół biedy, że sami możemy wyjść na głupców. Najgorsze jest to, że w ten sposób możemy przynieść ujmę Jezusowi!
Pisarz Thomas Pynchon w „Niepojętnym uczniu” poddaje surowej ocenie swoje pierwsze teksty. Przy tej okazji przekazuje dobrą radę tym, którzy sami zabierają się za pisanie: „Każdemu początkującemu pisarzowi mówi się, aby pisał o tym, co wie. Problem polega na tym, że na wczesnych etapach życia wielu autorów sądzi, że wie już wszystko, w istocie zaś nie zdaje sobie tylko sprawy ze skali i układu własnej ignorancji. Ignorancja to nie tylko pusta przestrzeń w mentalnej mapie. Możemy być pewni co do tego, że ma określone kontury, logikę, a nawet zasady działania. Prawdą jest, że trzeba pisać o tym, co się wie, ale przy świadomości zakresu własnej ignorancji.”
Zdawałoby się, że myślenie o sobie jako o wszechwiedzących jest domeną ludzi młodych. Tego typu niedojrzałość jednak niekoniecznie idzie w parze z metryką urodzenia. Słowa, które Thomas Pynchon kieruje to pisarzy, można zastosować bardziej uniwersalnie: Prawdą jest, że powinniśmy mówić o tym, o czym wiemy – ale przy świadomości zakresu własnej ignorancji!

Regularne czytanie Słowa Bożego i poznawanie historii pozwalają mi stale zwiększać poziom samoświadomości w tym zakresie. Ma tu zastosowanie sławna sentencja Sokratesa „wiem, że nic nie wiem”. Im lepiej znam Pismo Święte i zdaję sobie sprawę, że „całe jest natchnione, pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy i do wychowywania w sprawiedliwości” (2 Tym 3,16), tym ostrożniejszy będę w wydawaniu sądów! Bóg przemawiał wieloma sposobami, i wielokrotnie okazywał się w swoich działaniach nieszablonowy, wymykający się ludzkiej mądrości. Dlatego znajomość Pisma Świętego pomaga nam zachować pokorę!
Regularne czytanie Słowa Bożego i poznawanie historii mogą nas powstrzymać przed błądzeniem. W pierwszych miesiącach pandemii nie bardzo wiedzieliśmy co się dzieje, ale bez wyjątku wszyscy szukali odpowiedzi. Niektórzy nie oparli się pokusie i postanowili ich udzielić, choć wcale ich nie znali. Nie chcę oceniać w tym miejscu intencji owych proroków i arcynauczycieli. Nawet jeśli były one dobre, to z czasem stali się zakładnikami własnych opinii. Zauważyłem również pewną tendencję: pokora, jaką można zaobserwować w ich życiu i służbie, jest odwrotnie proporcjonalna do stanowczości i ostrości głoszonych przez nich „prawd”. Tydzień po tygodniu okopywali się na swoim stanowisku, coraz więcej mówiąc o „plandemii”, szczepieniach, światowym resecie, depopulacji i innych sprawach, o których mają błahe pojęcie, a coraz mniej głosząc o łasce i miłości Bożej, do czego przecież wszyscy jesteśmy powołani jako naśladowcy Chrystusa.
Tymczasem wystarczyło – zgodnie z nauką Pisma Świętego – wyznać po prostu wiarę, że wszystko co się dzieje, nie wymknęło się przecież Bogu spod kontroli i zdać się na Jego wolę i ochronę. Znajomość historii mogłaby nas natomiast uspokoić, że epidemie nawet o większej skali nieraz już nękały ziemię (polecam esej „Zaraza” Johna Greena ze zbioru „Antropocen”), a po jakimś czasie sytuacja się normowała. Autorytarne wieszczenia końca nie przyniosło długotrwałego, dobrego owocu. Aktualnie, gdy zaczynamy zapominać o Covid-19, niektórzy wciąż pozostają zakładnikami swoich sądów. Mogliby (i powinni) wycofać się z tego co mówili, a się nie spełniło, ale przyznanie się do błędu wymaga wielkiej pokory. Oni jednak nadal brną w coraz dziwniejsze przepowiednie, które coraz mniej wspólnego mają z Pismem Świętym. Prawdą okazuje się stwierdzenie, że pycha chodzi przed upadkiem (Prz 16,18; 29,23).
Uważajmy jednak! Tak jak brak wiedzy i znajomości historii mogą zaprowadzić nas na manowce, tak również ryzykowne może być „zjedzenie wszystkich rozumów”. Posiadanie wiedzy akademickiej na każdy temat może się okazać nawet gorsze niż nierozsądna gorliwość tych, którzy mają na tym polu pewne braki. Apostoł Paweł słusznie zauważa, że „poznanie nadyma, ale miłość buduje” (1 Kor 8,1). Zbyt wielu okopało się w swojej uczoności i stało się anty-przykładem pokory, której uczył nas Jezus. Czego zatem potrzebujemy aby pozostać pokornymi w obecnych czasach?

2) MIŁOŚĆ IDZIE W PARZE Z POKORĄ
Wzrastanie w poznaniu jest nam potrzebne i co do zasady dobre. Ważne jest jednak, by to doskonałe lekarstwo przeciwko pysze zażywać wyłącznie z odpowiednią dawką miłości! Ma ona moc uchronić nas przed niebezpiecznym „nadęciem się”.
Dokładnie tę myśl znajdujemy w liście Piotra, który był adresowany do wszystkich wierzących. W pierwszej kolejności wzywał on do tego, abyśmy dołożyli wszelkich starań, aby uzupełniać naszą wiarę poznaniem. Jednak na tym jego pouczenie się nie kończy. Dalej wskazuje, że odpowiednim zwieńczeniem wszystkich wymienionych cech jest właśnie miłość. „Komu natomiast ich brak, ten nie widzi, jest krótkowzroczny. Zapomniał też, że został oczyszczony ze swoich dawnych grzechów” (2 P 1,9).

Rozległa wiedza, która nie jest uzupełniona miłością, do tego nas właśnie nieraz prowadzi. Zapominając o tym, jak wiele nam darowano, tracimy pokorę, do której jesteśmy powołani. To skrajnie niebezpieczne miejsce, bo przecież „Bóg pysznym się przeciwstawia”. Dlatego gdy zauważam, że mimo najlepszych intencji brakuje mi postawy pokory, kieruję swój wzrok na Jezusa. On przecież powiedział, abyśmy uczyli się od Niego. Choć był wcieleniem wszechwiedzącego Boga, to jestem przekonany, że jego łagodność oraz pokora serca, wynikały przede wszystkim z doskonałej miłości. Zatem choć pogłębianie wiedzy uświadamia mi poziom własnej ignorancji, to jednak miłość pomaga mi na co dzień w utrzymaniu postawy pokory. Wiem, że wiele w tej kwestii muszę się nauczyć, ale jestem wdzięczny Bogu za to, że wskazał mi właściwą drogę.
Świadomość tego, jak wielkiej miłości staliśmy się beneficjentami, przynosi owoc pokory do naszego życia. Każdy przejaw samochwalstwa z naszej strony jest czymś nierozsądnym wobec tego, jak wiele nam przebaczono (1 Ko 1,28-31). Pamięć o Bożej łasce powinna prowadzić nas do przyswojenia sobie samemu tej litościwej miłości Boga i do potwierdzania jej w służbie innym, nawet (a może przede wszystkim) słabym:
„Dlatego jako ludzie wybrani przez Boga, święci i ukochani, przyjmijcie postawę serdecznego współczucia, dobroci, pokory, łagodności i cierpliwości. Jako tacy okazujcie jedni drugim wyrozumiałość, gotowi wybaczyć sobie nawzajem, jeśli ktoś ma powód do skargi przeciw drugiemu — jak Chrystus darował wam, tak czyńcie i wy. Przede wszystkim jednak kierujcie się miłością, która jest spójnią doskonałości”
(Kol 3,12-14)
Ten świat nie ceni zbyt wysoko postawy pokory. Nie zmienia to jednak niczego w fakcie, że to cecha Jezusa i droga dla Jego naśladowców. Pokora jest ściśle powiązana z doświadczaniem Bożej łaski w naszym życiu. Dlatego będę starał się w niej wzrastać, nie zrażając się tymczasowymi porażkami na tym polu. Tego życzę również Wam – wspierajmy się wzajemnie na tej drodze.