Po lekturze „Wolności człowieka gór” mam dość mieszane odczucia. Zacznijmy od tego, że książka jest nie tylko pięknie wydana, ale do tego naprawdę dopracowana. Niestety w pierwszych wydaniach danych pozycji nagminnie pojawiają się błędy – najczęściej literówki oraz fikuśna interpunkcja. Ta książka jest od nich wolna, a do tego bogato ilustrowana. Co kilka stron natrafiamy na przepiękne zdjęcia górskich pejzaży, które przenoszą nas myślami w miejsca tak bliskie Tischnerowi. Ponadto redakcja wyłuskała z poszczególnych tekstów kluczowe myśli i wyróżniła je poprzez powtórzenia na marginesie. To wszystko sprawia, że po książkę sięga się z dużą przyjemnością. Co jednak sprawia, że moje odczucia określiłem jako mieszane? Gdzie łyżka dziegciu w tej beczce miodu?
Józef Tischner „wielkim Polakiem był”. Ciężko to kwestionować, choć można różnie oceniać jego zaangażowanie polityczne. Począwszy od lat siedemdziesiątych, gdy wprowadził do filozoficznej refleksji pojęcie „Ja aksjologicznego”, staje się postacią znaną. Oczywiście nie to sprawiło, że wszyscy kojarzymy jego nazwisko. Bądźmy szczerzy – filozofowie nie często zapraszani są na salony, a „Ja aksjologiczne” zajmowało przede wszystkim tych, którzy lubują się w rozważaniach fenomenologicznych. Przyczyniło się to jednak znacząco do tego, że refleksje Józefa Tischnera docierały do coraz szerszego grona odbiorców. W końcu lat siedemdziesiątych, gdy podjął otwartą polemikę z marksizmem, stał się powszechnie znany w Polsce.
Znajomość specyfiki tamtych czasów, pozwala lepiej zrozumieć ważną rolę jaką odegrał Józef Tischner w naszym kraju. U schyłku epoki Gierka ludzie coraz odważniej wyrażali swoje niezadowolenie i pragnienie wolności. A to właśnie wolność była jednym z podstawowych pojęć w refleksji filozoficznej księdza Tischnera. Gdy po kraju rozlała się fala strajków, to właśnie on został uznany powszechnie za kapelana „Solidarności”. Jego spisane kazanie znajduje się nawet w oficjalnych dokumentach z I Zjazdu Solidarności. W ostatnim czasie pojawiły się pytania o zaangażowanie Józefa Tischnera we współpracę z SB (po wydanym przez IPN w 2019 roku opracowaniu „Klan”), nie jestem jednak kompetentny by cokolwiek w tym temacie rozstrzygać. Jaka by nie była prawda, nic nie zmieni faktu, że ksiądz Tischner „wielkim Polakiem był” i po dzień dzisiejszy jest powszechnie znany, ceniony i … chętnie czytany. Dobrze znane prawo rynku – popyt napędza podaż – możemy również obserwować przyglądając się najnowszym ofertom wydawniczym. Mimo, że od śmierci Józefa Tischnera upłynęło już ponad 20 lat, wciąż wydawane są nowe książki z jego tekstami. Do blisko dwudziestu takich tytułów dołączyła właśnie „Wolność człowieka gór”, która jest kolejnym zbiorem „nieznanych tekstów”.
Moja mama wychowująca się w
ewangelicznie wierzącej rodzinie, jako młoda dziewczyna nie mogła robić wielu
rzeczy, o które jej rówieśnicy nie myśleli nawet się pytać. Różne wynikające z
wiary zakazy wpływały na jej ubiór i sposób w jaki spędzała czas. Chociaż sama
była mniej restrykcyjna w podejściu do mnie niż dziadkowie w stosunku do niej –
od dziecka zostało mi na przykład wpojone, że jako chrześcijanin nie powinienem
grać w karty. Nie pamiętam w jaki sposób było mi to tłumaczone, ale wiedziałem,
że Panu Bogu się to nie podoba. Przypominam sobie towarzyszące mi poczucie winy
gdy w wieku około 10 lat pojechałem z klasą do Zakopanego na Zieloną Szkołę i dałem
się namówić kolegom z pokoju, że nauczą mnie grać w pokera. Nie graliśmy na
wysokie stawki, nikt z nas nie przegrał mieszkania. Rozgrywka nie miała miejsca
w ciemnej od papierosowego dymu spelunie, a wygrane popijaliśmy
jabłkowo-miętowym Tymbarkiem. Niemniej jednak czułem, że łamię pewien zakaz,
który przecież nie wynika ze Słowa Bożego, ale był przekazywany w dobrej wierze
z pokolenia w pokolenie wśród chrześcijan. Domyślam się jakie jest jego
pochodzenie: Gra w pokera niejednego człowieka wpędziła w nałóg, długi i przez
to wielkie tarapaty. Ponadto jest to gra, w której najwięcej zyskuje ten kto
najlepiej umie blefować (wyszukane określenie kłamstwa). Nie dziwię się zatem,
że gdy Boże przebudzenie przyszło do Stanów Zjednoczonych, wielu uwolnionych z
grzesznego życia ewangelistów nawoływało by w ogóle unikać kart. Minęły dziesiątki
lat, i również ja – chłopak wychowujący się nad Bałtykiem – usłyszałem echo
tego wezwania w formie przekazanego mi zakazu gry w karty.
Z wieloma takimi i podobnymi zakazami
mogliśmy się spotkać w Kościele. Zwłaszcza starsi wierzący dobrze pamiętają kaznodziejów,
którzy w latach 70.-80. ubiegłego stulecia gromili z kazalnic wszelkie światowe
rozrywki. Czytając artykuły z tamtych lat natrafimy na opinie, że chrześcijanin
nie może chodzić na zabawy, nie może chodzić do kina, nie może słuchać muzyki rockowej,
nie może oglądać telewizji, nie może robić sobie kolczyków, że już o tatuażach
nie wspomnę. Kilkadziesiąt lat temu wiele zborów w Polsce miało charakter
zbliżony do purytańskich społeczności XVI i XVII wieku, słynących z
restrykcyjnych zasad dotyczących moralności.
Obserwując od trzydziestu lat
Kościół dostrzegam w ostatnim czasie wychylenie tego wahadła charakteru zborów
w zupełnie drugą stronę – całkowitej, zupełnej, niczym nieskrępowanej wolności.
Widać to zwłaszcza wśród kolejnego pokolenia wierzących, tzn. tych którzy od
dziecka wychowywali się w ewangelicznie wierzących rodzinach. Od młodości
słyszeli zakazy w domu i Kościele. Choć intencje, które za nimi stały były
dobre i słuszne, możliwe, że zabrakło starszym wierzącym (rodzicom, nauczycielom
Szkółki Niedzielnej, duchownym) czasu i cierpliwości by je odpowiednio
wyjaśnić. Nie ma w tym nic dziwnego, że nie dostrzegając sensu tych zakazów
wierzący ci niczego nie chcą już zakazywać swoim dzieciom. Niektórzy przez lata
wspominają np. swoje rozgoryczenie, gdy rodzicie nie puścili ich na studniówkę
bo to „świecka zabawa” albo zabronili chodzić na lekcje tańca.
Również
pastorzy, którzy ostrzegali w ostrych słowach przed wszelkim kontaktem ze współczesną
kulturą albo odeszli już do Pana, albo znaleźli się na emeryturze i ich głos
przestał być słyszalny. Dobrze pamiętam, gdy wierzący byli przestrzegani przed
Internetem. Były nawet kazania mówiące, że to narzędzie diabła. Dziś natomiast
wielu pastorów jest bardzo aktywnych w mediach społecznościowych, a niejeden udostępnia
znajomym do posłuchania swoje ulubione kawałki rockowe, wykonawców przed
którymi nie tak dawno ostrzegali inni duchowni.
Jak
to rozumieć? Jak się w tym wszystkim połapać i nie zgłupieć zupełnie? Wciąż zdarza mi się usłyszeć pytania: Czy po
przyjęciu Jezusa do swojego życia nadal będę mógł zapalić? Pójść na imprezę?
Czy jako wierzący mogę oglądać Grę o Tron
albo czytać Harrego Pottera? Czy
będę mógł iść do pubu obejrzeć mecz z kolegami przy piwie? Czy będę mógł robić
sobie dalej tatuaże?
Choć
sam swego czasu zadawałem podobne pytania to dociera do mnie, że nie są one
właściwe. Nie chodzi wszakże o to by ktoś z Kościoła przedstawił nam listę
zakazów, abyśmy mogli się dzięki jej przestrzeganiu stać dobrymi
chrześcijanami. To nie mądrość duchownego ma wpływać na to jak spędzamy swój
wolny czas, w jakim kierunku rozwijamy swoje pasje. To nasza osobista relacja z
Jezusem, trwanie w modlitwie i lektura Słowa Bożego będą nam regularnie mówiły
co jako chrześcijanie możemy, a czego nie możemy. Spójrzmy zatem do Biblii
czego ona nas uczy w tym temacie:
NIE
PODDAWAJMY SIĘ ZAKAZOM LUDZKIEGO POCHODZENIA
Z
całą pewnością nie jest to niczym nowym, że wśród ludzi wierzących pojawiają
się strażnicy moralności i nauczyciele, którzy mają odpowiedzi na każde pytanie
i z wielką łatwością recytują dziesiątki punktów co chrześcijanin musi, a czego
nie może robić. Strzeżmy się takich osób i badajmy jakie są podstawy ich
zakazów. Dokładnie z takimi nauczycielami mierzył się już blisko 2000 lat temu
apostoł Paweł. Od zboru do zboru przemieszczali się wówczas ludzie, którzy
świeżo upieczonym wierzącym starali się narzucić masę zasad, których sami nie
byli w stanie przestrzegać. Poganie, którzy przyjmowali Dobrą Nowinę o Jezusie
Chrystusie i uznawali Go swoim osobistym Zbawicielem nie znali przecież pism
Starego Testamentu, które studiowali od dzieciństwa Żydzi. Mając tę przewagę
wiedzy, a być może nawet mając dobre intencje – narzucali na wierzących
wywodzących się z pogan setki pochodzących z zakonu przepisów, dotyczących
pokarmów, wyglądu, spędzania wolnego czasu. Dlatego Paweł uspokaja wierzących w
Kolosach:
Niechże was tedy nikt nie sądzi z
powodu pokarmu i napoju albo z powodu święta lub nowiu księżyca bądź sabatu. Wszystko
to są tylko cienie rzeczy przyszłych; rzeczywistością natomiast jest Chrystus.(…)
Jeśli tedy z Chrystusem umarliście dla żywiołów świata, to dlaczego poddajecie
się takim zakazom, jakbyście w świecie żyli:
Nie dotykaj, nie kosztuj, nie ruszaj? Przecież to wszystko niszczeje przez
samo używanie, a są to tylko przykazania
i nauki ludzkie. Mają one pozór mądrości w obrzędach wymyślonych przez
ludzi, w poniżaniu samego siebie i w umartwianiu ciała, ale nie mają żadnej
wartości, gdy chodzi o opanowanie zmysłów. (Kol
2,16-23)
Jako
ludzie posłuszni Bogu jesteśmy powołani do tego byśmy opanowywali nasze zmysły
i prowadzili uświęcone życie. Nie powinno się to jednak odbywać na
zasadzie przestrzegania całej listy zakazów zatwierdzonej przez kościelnych
hierarchów. Wiele z nich będzie brzmieć mądrze, ale może to być tylko pozór. Nie
zapominajmy o tym co Paweł swego czasu musiał przypomnieć wierzącym Galacjanom:
Chrystus przyniósł nam wolność. Stójcie
więc niezachwianie i nie schylajcie się znów pod jarzmo niewoli.
(Gal 5,1)
2. WSZYSTKO NAM WOLNO, ALE…
Natchniony
przez Ducha Świętego apostoł Paweł rozwija swoją myśl w dalszej części swojego
listu do Galacjan:
Wy bowiem, bracia, zostaliście powołani
do wolności. Tylko niech ta wolność nie
będzie dla was zaproszeniem do spełniania zachcianek ciała. Służcie raczej
jedni drugim z miłością. Gdyż całe Prawo streszcza się w tym jednym zdaniu:
Masz kochać bliźniego tak, jak samego siebie. (Gal
5,13-14)
Nasza
codzienność i to czemu poświęcamy nasz wolny czas nie ma wynikać z tego, że
ściśle staramy się nie złamać żadnego z zakazów, które usłyszeliśmy od innych
wierzących. To ma wypływać z prawa miłości, którego uczył nas Jezus Chrystus.
Jeśli będziemy kochać Boga i naszych bliźnich – nie potrzebna jest nam żadna
lista mówiąca co nam wolno, a czego nam nie wolno. W naszym sercu będziemy to
wiedzieli. Wtedy możemy za Pawłem powtórzyć to co dwukrotnie pisał do Koryntian
– Wszystko mi wolno! Wielu
wierzących chętnie przyjmuje ten fragment Pisma Świętego jako motto swojego
życia. Pamiętajmy jednak aby nigdy nie wyrywać słów z kontekstu. Paweł wszakże,
który naprawdę wszystko mógł w tym, który
go wzmacniał, w Chrystusie (Flp 4,13) ciesząc się wolnością wspomina pewne „ale”:
Wszystko mi wolno, ale nie wszystko
jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, ale ja nie pozwolę, by cokolwiek mną
zawładnęło. (1Ko 6,12)
Wszystko wolno, ale nie wszystko jest
pożyteczne. Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje. Nie zabiegajcie tylko o
to, co służy wam, ale również o to, co służy innym. (1Ko
10,23-24)
Gdy
ktoś apostoła Pawła próbował związać zakazami on odpowiadał, że wszystko mu
wolno. Gdy ktoś pytał się go czy może iść na imprezę albo do teatru na
najnowszą komedię odpowiadał mu, że może wszystko, ale nie wszystko jest
pożyteczne. Nie wszystko buduje, a niektóre rzeczy mogą nas uczynić na powrót
niewolnikami grzechu. Podejmując wszelkie decyzje w naszym życiu – patrzmy na
to by służyło to również innym. Do tego nas wzywa Słowo Boże. Choć dzięki
Jezusowi wszystko nam wolno, właśnie ze względu na Niego nie wszystko będziemy
chcieli robić. Będzie się to działo jednak nie ze względu na zakazy, ale ze
względu na miłość, której doświadczyliśmy, i którą chcemy dzielić się z innymi.
3.
KAŻDA DECYZJA MA SWOJE KONSEKWENCJE
Ponosimy
konsekwencje swoich działań. To jest ogólne prawo, które dotyczy każdego
niezależnie od tego czy wierzy w Jezusa czy też nie. Mówimy nieraz, że ktoś
musi wypić piwo, którego sobie nawarzył.
Jeśli
ktoś kradnie musi liczyć się z tym, że gdy zostanie złapany, to czeka go sąd i
wyrok. Gdy ktoś okłamywał swoich bliskich – musi się liczyć z tym, że ciężko mu
będzie odbudować ich zaufanie (a czasem okazuje się to już niemożliwe).
Kilka
lat temu wypożyczałem samochód w Kalifornii. Wpuszczono mnie na parking i
mogłem wybrać, które auto chcę spośród kilkunastu tam stojących. Do dziś
ponoszę konsekwencje tego, że wsiadłem do Forda Mustanga, bo jazda żadnym innym
samochodem od tamtego czasu nie daje mi tego rodzaju satysfakcji.
Od
tysięcy lat czytelnicy Pisma Świętego informowani są o tej prawdzie, że
będziemy zbierać plony tego co siejemy:
Bezbożny zdobywa złudne wynagrodzenie,
lecz ten, kto sieje sprawiedliwość, ma pewną zapłatę. (Prz 11,18)
Kto w swoim domu sieje zamieszanie, dziedziczy
wiatr; a głupi staje się niewolnikiem mądrego. (Prz 11,29)
Kto sieje nieprawość, zbiera
nieszczęście, a koniec jego swawoli kładzie rózga. (Prz 22,8)
Choć
Słowo Boże uczy, że wszystko nam wolno, to jednak informuje nas także o tym, że
nasze działania mają konsekwencje. Jeśli zastanawiasz się czy jako wierząca
osoba możesz wolne wieczory spędzać z pubie na piwie z kolegami, albo zarywając
noce aby obejrzeć wszystkie nowe seriale, które pojawiły się w tym miesiącu na
Netflixie – nikt nie może Ci tego zabronić. Sam jednak możesz ocenić jaki
przynosi to owoc. Czy jest to pożyteczne dla innych, czy to buduje. Choć lubię
czasem oglądając mecz zjeść całą paczkę chipsów, to wiem, że następnego ranka
nie będę czuł się dobrze. Mogę to zrobić, ale ponoszę tego konsekwencje. Nikt w
Kościele nie powinien Ci zabraniać zrobić sobie tatuażu, pójść na koncert
rockowy, zainwestować wszystkich oszczędności w naukę nurkowania i podróżowania
po świecie. To jednak Ty sam powinieneś odpowiedzieć sobie na pytanie jaki owoc
przynosi to dla Twojego życia? Czy jest to z korzyścią dla innych osób? Czy w
ten sposób wzrastasz duchowo i masz możliwość wskazać innym na Jezusa jako
swojego Zbawiciela?
Nie
ukrywam, że lubię od czasu do czasu obejrzeć dobry film czy serial. Zadaję
sobie jednak pytanie czy nie mądrzej byłoby w tym czasie przeczytać dobrą
chrześcijańską książkę, spotkać się z kimś albo posłuchać wykładu Pisma
Świętego? Nie dajmy się zniewolić pochodzącym od ludzi zakazom, ale pamiętajmy,
że nasze wybory, również te małe, dotyczące kwestii jak spędzimy godzinę
wolnego czasu, wpływają na nasze życie. Można powiedzieć, że każda taka decyzja
to ziarenko, które przyniesie owoc. To co w odpowiednim czasie zbierzemy zależy
od tego jakie ziarenko wrzucimy do gleby naszego życia. We wspominanym już
liście do Galacjan Paweł pisze:
Nie błądźcie, Bóg się nie da z siebie
naśmiewać: albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie. Bo kto sieje dla ciała swego, z ciała żąć będzie skażenie, a kto sieje
dla Ducha, z Ducha żąć będzie żywot wieczny. (Gal 6,7-8)
Pamiętajmy, że czasem coś dobrego może być wrogiem czegoś jeszcze lepszego. Wśród wielu wskazówek jakie Paweł zostawił swojemu młodszemu współpracownikowi – Tymoteuszowi – znajdujemy również takie ciekawe słowa:
Ćwiczenie ciała przynosi mniejszy
pożytek, ale pobożność przydatna jest do wszystkiego, ponieważ łączy się z
obietnicą życia teraźniejszego i przyszłego. (1 Tm
4,8)
Czy
Tymoteusz zastanawiał się czy wykupić sobie karnet na siłownię? Na pewno dbanie
o kondycję fizyczną jest istotne dla naszego zdrowia i samopoczucia. Przynosi
wymierny pożytek, ale jest on mniejszy od ćwiczenia się w pobożności, do
którego Paweł nas za pośrednictwem Tymoteusza zachęca. Jeśli zastanawiasz się
czy coś jako wierząca osoba możesz, zadaj sobie po prostu pytanie jaki efekt to
przynosi w Twoim duchowym życiu i relacji z Bogiem. Wszystko Ci wolno, ale nie
wszystko buduje i jest pożyteczne.
Narodziny dziecka są dla wielu ludzi
przełomowym momentem, który zupełnie zmienia ich życie. Młode mamy, które
lubiły sobie pospać do południa mobilizują się wstając kilkukrotnie każdej nocy
do swojej pociechy. Ojcowie, którzy lubili poszaleć w wolnych chwilach
sprzedają motocykle, a pieniądze przeznaczają na pieluchy i przeciery warzywne.
Wcześniej wieczorami wychodzili na miasto, albo oglądali horrory – teraz dbają
o odpowiednią dietę a w telewizji lecą jedynie bajki. Skoro narodziny dziecka
tyle potrafią zmienić w naszych nawykach dotyczących również sposobu spędzania
wolnego czasu – to czy nasze narodzenie się na nowo nie powinno przynieść
podobnego efektu? Słowo Boże mówi:
Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie,
nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe. (2
Ko 5,17)
Nie naszą rolą jest komukolwiek coś
zakazywać czy nakazywać, nawet mając dobre intencje. Nie powinniśmy też innych
oceniać na podstawie naszego dzisiejszego poznania. Nie uważam by była to
właściwa droga.
Starajmy
się raczej być świadectwem, że można prowadzić piękne, szczęśliwe, spełnione
życie pozostając w Bożej bojaźni, kierując się miłością do Boga i ludzi.
Nie
roztrząsajmy czy chrześcijanin może w wolnym czasie oglądać Grę o Tron, albo czytać kryminały. Nie
oceniajmy innych, że mogliby lepiej spożytkować swój czas czy pieniądze.
Unikajmy określania jaka muzyka, albo które hobby są najbardziej chrześcijańskie,
a które są świeckie. Módlmy się o siebie wzajemnie i bądźmy świadectwem.
Gdy ktoś przeżywa narodzenie się na nowo, wszystko staje się nowe. Również jego pasje i sposób spędzania wolnego czasu ulegną zmianie. Niech to jednak nie wynika z narzucanych nakazów, ale z miłości i osobistej relacji z Jezusem. Gdy będziemy dbali o to aby Duch Święty stale nas mógł wypełniać (Ef 5,18) wiele dylematów z serii „czy wierzący może …?” niepostrzeżenie zniknie.