Jako że studiuję Pismo w oparciu o Zwycięski Plan Czytania Biblii, od początku roku towarzyszy mi Księga Psalmów. Wiem, że dla wielu wierzących jest to jedna z tych najbardziej ukochanych części Słowa Bożego. Muszę się przyznać w tym miejscu, że ja nigdy nie podchodziłem do psalmów z takim entuzjazmem. Może winna jest tu szkoła albo moi rodzice? Nikt nigdy nie zaszczepił we mnie miłości do poezji. Niezbyt dobrze wspominam wypracowania, które polegały na interpretacji wierszy. Skąd miałem wiedzieć, co „autor miał na myśli”? Wydaje mi się, że nawet on często sam nie do końca wiedział, co chciał przekazać. Od rozszerzonej matury z języka polskiego gdzie dokonałem spektakularnej nadinterpretacji prostego wiersza upłynęło już wiele lat. We mnie pozostaje jednak nadal pewnego rodzaju skrywana nieufność do tekstów poetyckich, a czy w dużej mierze nie tym jest właśnie zbiór 150-ciu psalmów w Biblii?
Mimo, że nikt nie zachęcał mnie do stania się poetą, to zdecydowanie zaszczepiono we mnie szacunek i miłość do Pisma Świętego. Choć łatwiej mi przychodzi czytanie konkretnych historii (jak Ewangelie czy Dzieje Apostolskie) i chętnie sięgam do nowotestamentowych listów, które pełne są bardzo konkretnych wskazówek do mojego życia, to nie chcę zapominać o tym, że całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki (2 list do Tymoteusza 3,16). Oznacza to, że tak trudne w interpretacji Psalmy mają służyć nam do wykrywania błędów w postępowaniu oraz są wskazówką co można poprawić. Ich niespieszna lektura połączona z modlitwą przyczynia się do wychowywania nas w sprawiedliwości. Z takim nastawieniem staram się spojrzeć na Księgę Psalmów zupełnie na nowo. Świeżym okiem szukam na jej kartach wskazówek „jak trzeba żyć”. Może to być przygodą obfitującą w wiele ciekawych refleksji – należy zachować jednak przy tym pełną ostrożność. Jednym z częściej formułowanych zarzutów względem ewangelicznie wierzących chrześcijan jest to, że interpretują Biblię w niewłaściwy sposób, czyli sobie najwygodniejszy. Niestety nie zawsze oskarżenia takie są bezpodstawne. Tym bardziej powinniśmy do czytania Pisma Świętego podchodzić z należytym szacunkiem i robić to całościowo, nie wyrywając ulubionych wersetów z tak ważnego kontekstu!
Czy z Psalmów możemy wyciągać lekcje dla naszego życia? Czy zapisane tam słowa można traktować dosłownie? Przecież to w dużej mierze poezja i to do tego hebrajska! Wiele wersów tak ciężko jest zinterpretować, że nie ma zgody nawet co do tego jak powinny brzmieć po polsku, a co dopiero mówić tu o ich duchowym znaczeniu? Porównując kilka dostępnych mi polskich i angielskich tłumaczeń widzę często duże rozbieżności – czy przekreśla to tę księgę by uczyć mnie o Bogu i życiu? Uważam, że zdecydowanie nie. Choć wiele z psalmów jest krótkich i trudno poznać ich bezpośredni kontekst, to przecież mamy wciąż 65 pozostałych natchnionych ksiąg, które będą nas strzec przed błędnymi wnioskami. Dzięki księgom historycznym znamy dość dobrze wydarzenia z życia Dawida, które go kształtowały i były inspiracją dla napisania blisko połowy spośród znanych nam psalmów. Choć obfitują one w metafory i nie wszystko należy traktować w nich dosłownie, to są one przede wszystkim świadectwem tego co działo się w duszy mężów Bożych. Często to bezpośredni zapis wołania do Boga – po prostu modlitwy. To spisane pod natchnieniem Ducha Świętego prawdy dotyczące Boga oraz proroctwa dotyczące Chrystusa, który miał przyjść. Słowem – to wielka skarbnica wiedzy na temat charakteru naszego Stwórcy oraz życia i myśli tych, którzy mu służyli.
Czytając z takim nastawieniem Psalm 26 natrafiłem ostatnio na intrygujące mnie słowa Dawida:
Nie mam związków z ludźmi fałszywymi,
Z podstępnymi się nie zadaję,
Odcinam się od towarzystwa złoczyńców,
Wśród bezbożnych nie siadam.
(Psalm 26,4-5; przekład Biblii Ewangelicznej)
Traktować te słowa dosłownie czy metaforycznie? Czy jest to opis doświadczeń króla Dawida czy może też pewnego rodzaju wskazówka dotycząca dobrej praktyki każdego człowieka wierzącego? Ale czy należy to co opisał jako swoje zasady żyjący przeszło 3000 lat temu pewien Żyd przenieść bezpośrednio do życia chrześcijanina w XXI wieku w Polsce? Co miał na myśli Dawid? Czy jest to zgodne z tym czego uczą nas inne fragmenty Pisma Świętego? Czy odcinanie się od ludzi jest możliwe? A jeżeli nawet tak – to czy na pewno jest to dobre i zdrowe? Jak odbierać ten fragment Pisma Świętego? Jeżeli „wiara” wymaga od kogoś aby urwał kontakt z otaczającym go otoczeniem, i trzymał się na dystans od dawnych znajomych to raczej jest to niepokojące. Chciałoby się powiedzieć, że to domena sekt, aby izolować swoich wyznawców od świata. Przecież wierzymy w Jezusa, który przyszedł do świata. Mało tego – On posłał uczniów na cały świat, do wszystkich narodów aby przekazywać Dobrą Nowinę. Czy da się to wezwanie pogodzić z prezentowaną postawą Dawida: nie mam związków z ludźmi fałszywymi, nie zadaję się, odcinam się od towarzystwa, wśród bezbożnych nie siadam?!
Warto się głębiej zastanowić nad słowami Dawida i zmierzyć się z powyższymi pytaniami, ponieważ każdy kto zadał sobie trud czytania Biblii wie jak ważną postacią był ten król. Wyznawane przez niego zasady interesują nas nie tylko ze względu na jego niekwestionowane osiągnięcia. Choć fakt, że za jego panowania Izrael osiągnął swoją świetność jest czymś doniosłym, to nie robi to na mnie takiego wrażenia jak świadectwo od samego Boga, które otrzymał! Apostoł Paweł, gdy podczas swojej pierwszej podróży misyjnej dotarł do Antiochii Pizydyjskiej udał się zwyczajowo do synagogi. Dzieje Apostolskie relacjonują tę historię, że gdy odczytano fragmenty zakonu i proroków poproszono go o zabranie głosu. Mówi wprost, że (Bóg) powołał na króla Dawida i wystawił mu świadectwo w słowach: Znalazłem Dawida, syna Jessego, męża według serca mego, który wykona całkowicie wolę moją (Dz.Ap. 13,22). Cóż za niezwykłe słowa, których autorem jest sam Bóg. Patrząc na Dawida, patrzymy na człowieka, który całkowicie wykonał wolę Bożą! Jeśli zdarza nam się czytać biografie czy dzienniki ludzi, którzy coś osiągnęli w tym świecie, aby czegoś się dowiedzieć lub zainspirować – o ileż bardziej trzeba nam rozważać spisywane pod natchnieniem Ducha Świętego myśli i modlitwy króla Dawida!
Trzeba nam jednak robić to rozsądnie. Choć otrzymał on świadectwo, że wykona całkowicie Bożą wolę, to nie oznacza jednocześnie, że nie popełnił po drodze błędów. Zdarzyło mu się upaść. Dopuścił się zdrady i de facto morderstwa, a relacja Pisma Świętego nie pozwala nam tego interpretować inaczej jak grzech. Jasno zatem widzimy, że nie wszystko co robił Dawid należy naśladować. W takim razie czy prezentowane w Psalmie 26 odseparowanie się od otoczenia jest dobrym wzorcem dla nas czy może tylko jego praktyką w konkretnym czasie i sytuacji? Czy powinienem w czasach gdy tak chętnie podnosi się sztandary z hasłem „tolerancja” odcinać się od jakichkolwiek ludzi? Skoro miłość zakrywa mnóstwo grzechów (1 Piotra 4,8) to czy jest jeszcze jakiś powód bym z kimkolwiek się nie zadawał? Czy żyjąc w XXI wieku król Dawid zamknąłby się w swoim mieszkaniu czy organizowałby międzyreligijne spotkania ekumeniczne? Odpowiedzi na te i podobne pytania chcę szukać w Piśmie Świętym:
IDEA ODDZIELENIA JEST BIBLIJNA
Trzeba podkreślić, że to Bóg stoi za ideą oddzielania od siebie rzeczy o różnej naturze. Już tworząc świat oddzielił światło od ciemności (1 Mojż. 1,4) i widać to konsekwentnie w całej Biblii. W Księdze Wyjścia czytamy o tym jak plagi spadały jedynie na faraona i jego podwładnych. Bóg czynił to abyśmy poznali, że Pan robi różnicę między Egipcjanami a Izrealitami (2 Mojż 11,7). Może to kłócić się z malowanym w dzisiejszych czasach obrazem miłosiernego ponad podziałami Boga, ale takie są fakty – jak napisano: Jakuba umiłowałem a Ezawem wzgardziłem. Cóż tedy powiemy? Czy Bóg jest niesprawiedliwy? Bynajmniej! (Rzym. 9,13-14) Widzimy to wyraźnie w Piśmie Świętym, że Stwórca wybrał sobie naród i go błogosławił, ale też oczekiwał, że będzie odcinał się od bezbożnych. W Księdze Kapłańskiej skierował takie słowa do Izraela: Będziecie mi więc święci, gdyż Ja, PAN, jestem święty i oddzieliłem was od innych ludów, abyście byli moimi (3 Mojż. 20,26). Co to znaczyło? W dzisiejszych czasach możemy mieć lekko wypaczone rozumienie świętości. Nie chodzi tu o aureole wokół głów na obrazkach. Nie chodzi o wywrócone oczy ku niebu i złożone dłonie w geście modlitwy. Hebrajskie słowo qâdôsh tłumaczone jako „święty” oznacza w pierwszej kolejności „być oddzielonym”.
Nie powinno nas zatem dziwić, że gdy czytamy o zdobywaniu przez izraelitów Ziemi Obiecanej, wciąż byli ostrzegani, żeby nie mieszać się z mieszkającymi tam wcześniej narodami. Może się to (znów) wydać dla nas trudne do pogodzenia z obrazem sprawiedliwego Boga. Dlaczego mieli bez wyjątków wytępić poprzednie narody?! Dlaczego nie mogli usiąść razem do stołu i ustalić pewnych łączących ich zasad? Czy łagodność i zrozumienie nie byłyby lepszym narzędziem niż miecz? Jednak Bóg był bezkompromisowy, a świętość w rozumieniu całkowitego oddzielenia się od pogańskich narodów była warunkiem błogosławieństwa narodu wybranego! W Księdze Jozuego 23,12-13 czytamy:
Bo jeśli się odwrócicie i przylgniecie do resztki tych narodów, które pozostały u was, i będziecie zawierać z nimi małżeństwa, i pomieszacie się wy z nimi, a oni z wami, To wiedzcie, że Pan, Bóg wasz, tych narodów już nie wypędzi przed wami i one staną się dla was pułapką i sidłem, biczem na wasze boki i cierniem dla waszych oczu, aż wyginiecie z tej dobrej ziemi, którą dał wam Pan, Bóg wasz. Czy powinno nas zatem dziwić, że Dawid, który wykonał całkowicie wolę Bożą, odcinał się od towarzystwa ludzi bezbożnych? Wiedząc ile złego spadło na Izrael, albo ile dobrego ominęło ten naród ze względu na bratanie się z ludźmi niewierzącymi w Boga widzimy, że był on bardzo konkretny w swojej decyzji o tym by być oddzielonym – świętym dla PANA.
Czy przyjście Jezusa na ziemię zmieniło to Boże wezwanie odseparowania się? Przecież Paweł pisał do Galacjan: Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie (Gal 3,28). Nie oznacza to jednak, że ludzie wierzący nie mają się oddzielać od niewierzących. Cytowany fragment wskazuje na rozszerzenie cudownej Bożej obietnicy wybrania. Nie czyni On różnicy ze względu na nasze urodzenie, płeć, status – Dobra Nowina o zbawieniu w Jezusie z łaski jest dla każdego! Ten, który odpowie na Ewangelię i wyzna Jezusa swoim Zbawicielem zyskuje w Bogu nowe życie i nową tożsamość:
„Ale wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym, abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości; Wy, którzy niegdyś byliście nie ludem, teraz jesteście ludem Bożym, dla was niegdyś nie było zmiłowania, ale teraz zmiłowania dostąpiliście (1 Piotra 2,9-10)”.
Określenie tych, którzy niegdyś nie znali Boga jako królewskie kapłaństwo nie jest zgrabnym zabiegiem poetyckim, ale niesie w sobie konkretną prawdę. Kapłani mieli stale dbać o swoje oddzielenie od tego co pospolite i grzeszne – na tym polegała ich świętość. Wiązało się to z bardzo wieloma przepisami, które dziś określilibyśmy kłopotliwymi, a może i niepotrzebnymi – jednak to nie był wymysł ludzki ale Boże wytyczne (zachęcam do lektury 3 Księgi Mojżeszowej). Coraz bardziej liberalne chrześcijaństwo ewangeliczne dąży do „odciążania” wierzących od zbędnych zasad narzucanych przez kościoły. Jeżeli są to przepisy pochodzące od ludzi to dobrze – cieszę się, że mogę siedzieć na nabożeństwie w jednej części kaplicy razem z braćmi i siostrami, a utrzymać rytm podczas śpiewu pomaga nam grająca nie za głośno perkusja. Jednak wielbiąc radośnie Boga za to, że uzyskaliśmy prawdziwą wolność, zastanówmy się, czy część z tych ciężarów, z których zrzucenia się tak cieszymy nie jest aby Jego wciąż aktualną wolą dla chrześcijan?! Do Kościoła w Nowym Testamencie powtórzone są te same wezwania jakie słyszeli Izraelici w drodze do ziemi obiecanej: Lecz za przykładem świętego, który was powołał, sami też bądźcie świętymi we wszelkim postępowaniu waszym, ponieważ napisano: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty (1 Piotra 1,15-16). W świetle tych słów wydaje się, że prezentowana przez Dawida przeszło 3000 lat temu postawa była aktualna dla chrześcijan i blisko 2000 lat temu. Jezus powiedział: Nikt nie może dwom panom służyć, gdyż albo jednego nienawidzić będzie, a drugiego miłować, albo jednego trzymać się będzie, a drugim pogardzi. Nie możecie Bogu służyć i mamonie (Mateusza 6,24). Jeśli szczerze chcesz iść za Jezusem nazywając go swoim Mistrzem – pragniesz przestrzegać tego co jest Jego wolą dla twojego życia. Wiedzę na ten temat czerpiemy w dużej mierze z Pisma Świętego. Podążając tą drogą dość szybko zauważymy, że po prostu nie jest to możliwe, żeby prowadzić nowe życie z Jezusem i jednocześnie prowadzić takie samo życie jak przez nawróceniem. Nie da się tego pogodzić w żaden sposób, a wszelkie próby robienia tego są niebezpieczną kpiną z Boga. Przecież to od Niego wiemy, że nie należy tego robić: Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi; bo co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością? (1 Koryntian 6,14). Jeśli rzeczywiście uwierzyłeś, siłą rzeczy oddzielisz się od tego co jest bezbożne. To dlatego wiele przyjaźni w naturalny sposób umiera gdy wyznajemy Jezusa jako naszego Zbawiciela. Również z tego powodu zupełnie świadomie będziemy rezygnować z wielu zaproszeń, nawet jeśli jesteśmy bardzo oczekiwani i akceptowani z naszą wiarą. Po prostu nie każde miejsce jest dla nas właściwe – czy nie to miał na myśli w swoim wyznaniu król Dawid?
BYCIE ODDZIELONYM NIE OZNACZA PUSTELNICTWA
Wezwanie byśmy byli święci, czyli oddzieleni nie oznacza oczywiście, że powinniśmy zamknąć się w naszym mieszkaniu na cztery spusty i całkowicie zerwać kontakt z naszym otoczeniem. Bóg nie wzywa nas by każdy rzucił swoją pracę, odciął się od znajomych i wyjechał do klasztoru, albo najlepiej wspiął na słup i tam dokonał reszty swojego żywota z rozmodlonymi oczyma. Wspomniany fragment z 1 listu Piotra, który nazywa wierzących królewskim kapłaństwem wzywa nas dalej by prowadzić wśród pogan życie nienaganne (1 Piotra 2,12). Oddzielenie nie oznacza urwania każdej formy kontaktu. Przecież normalnie żyjemy i funkcjonujemy w tym świecie. Chodzimy do szkół, do pracy i urzędów. Robimy zakupy w tych samych marketach co i ateiści. Czy w świetle Pisma Świętego powinniśmy otworzyć własne sklepy, a dzieci uczyć w domach? Widocznie tak wezwanie do świętości interpretowali niektórzy z wierzących w Koryncie, ponieważ w liście Pawła do nich czytamy: „Napisałem wam w poprzednim liście, że macie nie przestawać z ludźmi nierządnymi. Nie miałem jednak na myśli nierządnych tego świata, chciwców, zdzierców i bałwochwalców. Gdybyście tych mieli unikać, musielibyście całkiem świat opuścić (1 Koryntian 5,9-10)”. Póki jednak żyjemy będziemy spotykać się z ludźmi bezbożnymi, wobec których jako uczniowie Jezusa mamy pewne zadanie. Od kogo mają usłyszeć o potrzebie pokuty i możliwości zbawienia jak nie od nas? Każdy bowiem; kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie. Ale jak mają wzywać tego, w którego nie uwierzyli? A jak mają uwierzyć w tego, o którym nie słyszeli? A jak usłyszeć, jeśli nie ma tego, który zwiastuje? (Rzym. 10,13-14) Właśnie dlatego trzeba nam zrozumieć, że jednocześnie mamy być oddzieleni od bezbożnych i nie stronić od kontaktu z nimi! Najlepiej widzimy jak to robić przyglądając się Jezusowi. On wiele czasu spędzał wśród tych, którymi gardzili „pobożni” Żydzi. Instytucjonalne kapłaństwo tamtych czasów postrzegało zachowanie Jezusa jako łamanie wspominanego w tym tekście wezwania do świętości. Dlatego czytamy, że rozdrażnieni faryzeusze zaczęli pytać uczniów: Dlaczego wasz Nauczyciel zasiada do stołu z celnikami i grzesznikami? Jezus usłyszał to pytanie: Chorzy, a nie zdrowi — powiedział — potrzebują lekarza. (Mateusza 9,11-12)
Jezus przebywał wśród grzeszników – nie odcinał się od ich towarzystwa. To prawda. Jednak w tym samym czasie pozostawał On święty, tzn. był oddzielony od grzechu. Upodabniając się do Niego my też jesteśmy powołani by przebywać wśród ludzi bezbożnych. Mamy prowadzić wśród nich nasze życie w sposób godny, będący świadectwem Bożej łaski w naszym życiu. Jednocześnie w mocy pozostaje jednak wezwanie by nie mieć związku z ludźmi fałszywymi i podstępnymi oraz by się odcinać od towarzystwa złoczyńców. Jeśli będziemy zabiegać by prowadzić życie pełne Ducha Świętego będziemy doskonale wiedzieć jak to robić. Zwróćmy jednak uwagę na pewien istotny fakt, który widzimy w służbie Jezusa: On przyjmował zaproszenie od ludzi zgubionych i dawał im możliwość ratunku. Nigdzie nie czytamy jednak o tym by zasiadał do posiłku z bezbożnymi i słuchał ich mądrości! Oczywiście jest uważny względem ich potrzeb i odpowiada na nie, również dokonując cudów. Zauważmy jednak, że wszędzie tam gdzie miał kontakt z grzesznikami wzywa ich do upamiętania. Darząc prawdziwą miłością zgubionych grzeszników nigdy nie przymyka oczu na problem grzechu. Nigdy dla miłej zgody nie postanawia przemilczeć „drobnych różnic” w postrzeganiu świata. Nie znajdziesz w Biblii historii o tym jak Jezus zasiada do stołu z bezbożnymi dla budowania dobrej atmosfery. Bywał wśród pijaków, ale sam nie był pijakiem. Poświęcał czas cudzołożnikom, ale sam nigdy nie zdradził nikogo. Był święty i do tego wzywany jest też Kościół dzisiaj. Jeśli niewierzący cię zapraszają do siebie – idź i głoś Dobrą Nowinę o Jezusie. Nie tylko ustami, ale też świadectwem swojego zachowania. W świetle Pisma Świętego nie mamy jednak wątpliwości, że nie powinniśmy przyjmować zaproszeń na imprezy gdzie wódka będzie lała się szerokim strumieniem a głośna muzyka będzie zabijała strzępy jakiejkolwiek głębszej rozmowy. Choć nie jesteśmy powołani do bycia pustelnikami to co jednak mielibyśmy tam niby robić? Jeśli nie wiemy czy gdzieś powinniśmy się wybrać warto zadać sobie pytanie – co Jezus by zrobił na moim miejscu?
BYCIE ODDZIELONYM A DĄŻENIE DO POWSZECHNEJ JEDNOŚCI
Na pierwszy rzut oka znajdujemy tu pewien paradoks. Z jednej strony posłani do świata, z drugiej mamy być od niego oddzieleni. Apostoł Paweł wyznał Koryntianom: stałem się dla Żydów jako Żyd, aby Żydów pozyskać; dla tych, którzy są pod zakonem, jakobym był pod zakonem (…) dla tych, którzy są bez zakonu jakobym był bez zakonu (…) dla słabych stałem się słabym, aby słabych pozyskać; dla wszystkich stałem się wszystkim, żeby tak czy owak niektórych zbawić (1 Koryntian 9,20-22). Ten sam apostoł w tym samym liście pisze, żeby wierzący nawet nie zasiadali do stołu z człowiekiem, który nazywa się bratem, a jest człowiekiem nierządnym, chciwym, bałwochwalcą, oszczercą, pijakiem lub zdziercą (1 Koryntian 5,11). Jak to pogodzić? Czy Paweł nie ma tu pewnych podwójnych standardów?
Słowo Boże robi różnicę między bezbożnymi, a bezbożnymi, którzy twierdzą, że są wierzący! Jeśli ktoś nie poznał jeszcze Dobrej Nowiny o Jezusie nie odcinajmy się od jego towarzystwa. Niech widząc nasze pobożne życie i słysząc świadectwo wiary ma możliwość oddać życie Bogu. Możemy być w tym użyteczni, ponieważ wszyscy jesteśmy królewskim kapłaństwem. Jeśli jednak ktoś zaznajomiony z Ewangelią prowadzi dalej bezbożne życie – dobrze jest zastosować się tu do zasady Dawida (nie mam związku / nie zadaję się / odcinam się / nie zasiadam do stołu). To z kim spędzamy nasz czas nie jest obojętne! Jako chrześcijanie powinniśmy pozytywnie oddziaływać na nasze otoczenie, ale jeżeli nie będziemy się troszczyć o uświęcenie w naszym życiu to niechybnie bezbożni będą mieli zły wpływ na nas. Nie łudźcie się: Złe towarzystwo psuje dobre obyczaje (1 Koryntian 15,33). Ceną wiernej służby Jezusowi będzie nieraz samowykluczenie. Będąc bezkompromisowym dla grzechu będziemy odcinać się od towarzystwa, w którym miło by było pobyć. To stało się udziałem proroka Jeremiasza: Nie zasiadałem w gronie wesołków, nie bawiłem się pośród nich. Z powodu Twojej ręki zajmowałem samotne miejsce, ponieważ napełniłeś mnie oburzeniem (Jeremiasza 15,17).
W obecnych czasach coraz częściej mówi się o potrzebie jedności. Takie dążenia wydają się być w swojej naturze bardzo chrześcijańskie: Jedno ciało i jeden Duch, jak też powołani jesteście do jednej nadziei, która należy do waszego powołania; Jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest; Jeden Bóg i Ojciec wszystkich, który jest ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich (Efezjan 4,4-6). Fragment ten jest mottem wielu spotkań ekumenicznych. Słowa te wydają się być do złudzenia tożsame z poglądami wielu światłych ludzi naszych czasów, którzy twierdzą, że koniec końców wszyscy wierzymy w ten sam Absolut. Nieważne przecież jak nazwiemy Boga. Dla jednych będzie on „praprzyczyną”, dla innych „energią” lub „stworzycielem świata”. Część ludzi nazywa go imieniem Jahwe, podczas gdy muzułmanie używają imienia Allah. Bóg jest przecież jeden i najważniejsze jest byśmy byli dobrymi ludźmi i wzajemnie się kochali – takie poglądy prezentują ludzie szanowani za swoją otwartość i postępowość. Powinniśmy dążyć do powszechnej jedności zamiast skupiać się na różnicach. Ktoś wyznaje Boga w Trójcy Świętej, a inny uznaje Jezusa jako jednego z wielu proroków – dlaczego miałoby to przeszkadzać we wspólnym uwielbianiu Jedynego Boga? Ktoś uważa, że Maryja jest Królową Polski i modli się do jej obrazu, a inny uważa, że Bóg żyje w każdym sercu – dlaczego mielibyśmy oceniać wzajemnie swoje poglądy? Skupmy się na wzajemnym okazywaniu sobie szacunku.
Nie tego uczy nas Pismo Święte! Nauka apostolska była bezkompromisowa względem ludzi określających się jako wierzący, a wyznających inną naukę niż przekazana przez Jezusa Ewangelia. Kłamstwem jest twierdzenie, że nieważne są szczegóły tego jak wierzymy, że liczy się tylko to by uznać istnienie Boga. Apostoł Jan pisał bardzo konkretnie: Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna. Jeżeli ktoś przychodzi do was i nie przynosi tej nauki, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie. Kto go bowiem pozdrawia, uczestniczy w jego złych uczynkach (2 List Jana 1,9-11). Czy w świetle tego ostrego fragmentu Słowa Bożego możemy angażować się w różnego rodzaju spotkania ekumeniczne, które otwarcie przyznają się do zacierania różnic w głoszonej nauce? Na myśl przychodzi mi tu niedawno zasłyszana anegdota o ewangelicznie wierzącym pastorze. Był on zapraszany przez księży i duchownych różnych wyznań by w ramach spotkań ekumenicznych powiedział coś do zgromadzonych ludzi w ich kościołach. Pastor ten chętnie przyjmował wszelkie zaproszenie do głoszenia Ewangelii. Beż żadnych ogródek głosił prostą i konkretną Dobrą Nowinę o Jezusie, że: nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni (Dzieje Apostolskie 4,12). Czy zrobił coś złego przyjmując takie zaproszenia? Uważam, że nie. Traktował ludzi, do których, mówił jak tych, którzy muszą usłyszeć prawdziwą naukę o Jezusie i przyjąć Go jako jedynego Zbawiciela. Myślę, że było to mądre z jego strony i przypomina mi to działanie Jezusa, który nie stronił od kontaktu z bezbożnymi gdy miał możliwość prowadzić ich do Boga. Nie zaskoczę raczej nikogo, że wspomniany pastor nie otrzymywał takich zaproszeń długo. Ci, którzy wcześniej go zapraszali do swoich kościołów oczekiwali na propozycję rewizyty by również i oni mogli w ramach ekumenii podzielić się swoją mądrością. Gdy nie otrzymali takiego zaproszenia dążenie do powszechnej jedności zostało zahamowane.
Czy król Dawid, który w cytowanym psalmie pisał, że nie siada wśród bezbożnych brałby udział w dzisiejszych spotkaniach ekumenicznych? Czy byłby uczestnikiem tygodnia modlitwy o jedność chrześcijan? Czy uczestniczyłby w różnych państwowych uroczystościach ramię w ramię z duchownymi innych religii? To co wiem o Dawidzie na podstawie Pisma Świętego sprawia, że szczerze w to wątpię. Ten człowiek, który otrzymał niezwykłe świadectwo, że wypełnił całkowicie wolę Bożą był raczej bezkompromisowy w kwestii wiary. W innym psalmie czytamy kolejne jego wyznanie: Każdego ranka tępić będę wszystkich bezbożnych w kraju, Wygubię z miasta Pana wszystkich złoczyńców (Psalm 101,8). Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić Dawida podczas ekumenicznego spotkania gdzie nie należy podnosić różnic we wierze. On jako ustanowiony przez Boga król stał na pozycji walki z bezbożnością!
Zatem czy jako chrześcijanin powinienem się odcinać od towarzystwa ludzi niewierzących? Zarówno tak i nie. Funkcjonując w społeczeństwie będziemy stykać się z ludźmi ignorującymi bądź nieznającymi Boga. Powinniśmy im głosić Dobrą Nowinę o Jezusie. Gdy ktoś chce nas zaprosić, posłuchać co mamy do powiedzenia – korzystajmy z tego. Pamiętajmy jednak, że mamy być święci, czyli oddzieleni od grzechu. Jako chrześcijanie rozumiemy, że choć wszystko mi wolno, nie wszystko jest pożyteczne (1 Koryntian 6,12). Nie każde towarzystwo i wydarzenie jest dla nas odpowiednie. Jeśli ktoś mimo szczerych rozmów odmawia wiary w Boga, albo (może i co gorsza) uważa, że jest z Nim pojednany trzymając się zupełnie niebiblijnego nauczania – powinniśmy się od takich osób trzymać z daleka. Zamiast szukać granicy na ile dalej możemy być w serdecznych kontaktach, bezpieczniej dla naszego zbawienia będzie przyjąć wyznanie Dawida jako swoje motto:
Nie mam związków z ludźmi fałszywymi,
Z podstępnymi się nie zadaję,
Odcinam się od towarzystwa złoczyńców,
Wśród bezbożnych nie siadam.
(Psalm 26,4-5)