atypowa ocena: 4/10
Czytanie tej sagi kryminalnej, której akcja rozgrywa się w niewielkiej szwedzkiej miejscowości to w moim przypadku odmóżdżenie połączone z pewnego rodzaju przyzwyczajeniem. To jak czerpanie przyjemności z oglądania Na wspólnej w dobie porządnych produkcji Netflixa. Rzecz w tym, że gdy nie czuję się najlepiej i nie mam siły na nic co wymaga mojego zaangażowania intelektualnego – lubię sprawdzić co się dzieje u Michała, Kingi, Romana i jego dzieciaków. Tak zwane guilty pleasure. Lubimy, choć raczej prowadzi to do auto-zażenowania. Ciężko się chwalić wśród znawców kina, że ogląda się tvn-owską telenowelę, której jakość z roku na rok jest niższa. Dałbym sobie rękę uciąć, że gdy byłem w gimnazjum to aktorzy bardziej się starali! Podobnie jest z twórczością Camilli Lackberg – troszkę wstyd się chwalić wśród miłośników literatury przez duże L, że lubimy ją czytać. Tak jak w przypadku Na wspólnej nie chodzi mi o czerpanie przyjemności z gry aktorskiej – przecież produkują 4 odcinki na tydzień ! – tak i tu nie oczekuję wielkiego kunsztu pisarskiego. Chodzi o rozwój akcji, o to, że przyzwyczaiłem się do głównych bohaterów, i jestem ciekawy co tam dalej u nich. Camilla Lackberg jest płodną pisarką, którą gonią deadliny. Wypluwa z siebie setki stron. Pierwsza książka z serii trafiła na moją półkę w 2014 roku. Minęły 4 lata a ja właśnie ukończyłem 10 tom, liczący sobie blisko 600 stron.
I też dałbym sobie uciąć rękę uciąć, że Księżniczka z lodu – pierwsza książka z serii, była naprawdę dobra. Przecież kupiłem następny i następny tom. Czyta się lekko, i można to robić również w zgiełku, czego nie potrafię robić z wieloma innymi książkami. W ogóle historia tej pierwszej książki jest całkiem fajna. Nieraz mamy problem co by komuś dać w prezencie – bo żyjemy w takim dobrobycie, że to co jest pierwszej potrzeby, praktycznie każdy z nas posiada i to w kilku egzemplarzach. Szwecja, mimo, że jest od nas na północ, to tak naprawdę jest bardziej krajem zachodnim, niż ukochana Polska. Kiedy Camilla nagromadziła w swoim życiu już wszystko co było jej potrzebne, albo wydawało się, że do życia może jej się przydać – znajomi mieli nie lada problem czym ją obdarować z okazji urodzin. Ktoś wpadł na genialny (jak się później okazało) pomysł i zafundował jej kurs pisania książek. Organizowanie tego typu eventów jest swoją drogą świetnym biznesem dla niespełnionych pisarzy, którzy nie mogą pochwalić się większym sukcesem wydawniczym. Tak oto Camilla trafiła pod skrzydła kogoś, kto przekazał jej pewne tajniki warsztatu, na kanwie których spisała swój pierwszy kryminał. To właśnie w ramach sprezentowanego jej prezentu ukazała się Księżniczka z lodu. O kryminale tym zrobiło się na tyle głośno, że trafił i na moją czytelniczą listę. I choć nie pamiętam fabuły to był dobry, albo przynajmniej mocno wciągający…
Lubię Skandynawię i pracowałem w szwedzkiej korporacji przeszło 5 lat – dlatego zacząłem śledzić losy Eriki Falck i Patrika Hedstroma. Pisarka i policjant to idealny duet dla rozwiązywania zagadek śmierci w prowincjonalnym miasteczku nad morzem, które tylko podczas lata wypełnione jest tysiącami turystów (coś jak nasza Łeba). Po przeczytaniu tysięcy stron poznałem już ich rodziny, kolegów i koleżanki z pracy oraz wielu mieszkańców Fjallbacki. Przyzwyczaiłem się do ich życia, które z książki na książkę staje się coraz bardziej schematyczne. Przestali mnie zaskakiwać, ale też wcale tego od nich nie oczekuję. Wciąż ktoś tam jest mordowany i okazuje się, że łączy się to w jakiś sposób z szykowaną przez Erikę książką. Policjanci są nieudolni, a szef komisariatu w każdym kolejnym tomie popełnia więcej błędów, które nawet w Kielcach musiałyby się skończyć dymisją. No ale… skoro wszystko dobrze się kończy (nie licząc kilku morderstw) to jakoś mu się zawsze upiecze.
W moim przekonaniu fabuła się wyczerpała gdzieś około 3-ciej części, ale… Biznes to biznes. Jest popyt na skandynawskie kryminały, to czemu nie uśmiercić kolejnych bohaterów, a w morderców nie wpisać coraz bardziej chorych motywów. Czytając te książki widać, że miały ustaloną przez wydawnictwo datę wydania jeszcze w czasie gdy nie do końca był pomysł czego mają dotyczyć. Zresztą, sama Camilla przyznała to w niejednym wywiadzie. I tak sobie myślę, że już mógłbym urwać kontakt z tą serią, ale… Człowiek jest ciekawy jak to się wszystko skończy. Ile jeszcze można ciągnąć te wątki?! Okazuje się, że więcej niż 10 tomów, bo ten kończy się w sposób, który nawet nie udaje zamkniętej konstrukcji. Ania prosi mnie, żebym już przerwał i naprawdę planuję to zrobić. Bo każda część wydaje mi się słabsza od poprzedniej. To guilty pleasure coraz mniej sprawia przyjemności, coraz bardziej za to czuję się winny, że są przecież inne lekkie pozycje, które czekają na półce.
Trzeba tu oddać Camilli Lackerg, że wypracowała sobie pewien rozpoznawalny styl. Mógłbym przeczytać wyrwany rozdział z dowolnej książki (z usuniętymi imionami głównych bohaterów) i jestem pewien, że rozpoznałbym jej autorstwo. Ma to plusy dodatnie i ujemne. Jeżeli jakiś pomysł dobrze się sprawdza – to po co to zmieniać? Może rzeczywiście jest to dobra metoda by wciąż zarabiać. Ale też sięgając po książkę, z góry wiem, że niczym mnie nie zaskoczy…
Chociaż Czarownica miała dobry start. Zazwyczaj w książkach Camili ciągnięte są równolegle dwa wątki, które splatają się ze sobą pod koniec. Przeszłość łączy się z teraźniejszością. W przeczytanym przeze mnie tomie były to aż trzy równoległe historie. XVII wieczny proces czarownicy, i dwa morderstwa (teraźniejszość i 25 lat wstecz). Sam zabieg ciekawy – szkoda tylko, że łączą się ze sobą na sam koniec i to tak karkołomnie, że jakby na siłę.
Jak wspomniałem – rozpoczynając tę książkę, nie miałem zbyt wygórowanych oczekiwań. I może dlatego początkowo bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Porusza istotne kwestie dla dzisiejszej Szwecji. Pojawia się tam problem prześladowania niepopularnych nastolatków w szkole, a także imigranci z Syrii, którzy mieszkają w ośrodku i mierzą się z nienawiścią lokalnej społeczności. Zostało stworzone podłoże, żeby napisać istotne kwestie. Żeby mądrze zmierzyć się z bardzo palącymi społeczeństwo problemami. Szkoda, że to zmarnowano. Ale utwierdzam się w przekonaniu, że po prostu autorka nie ma zbyt wielu mądrych rzeczy do przekazania czytelnikowi.
Camila Lackberg z dziewczyny z nudną pracą dość szybko przekształciła się w celebrytkę okupującą pierwsze strony magazynów plotkarskich. Nie pozostaje to bez wpływu na jej książki. To co spotyka jej bohaterów oraz po prostu ich charakter znajduje odzwierciedlenie w jej życiu. Nieudane związki współdzieli ze stworzonymi przez siebie postaciami. Przerażenie budzącymi się w kraju sympatiami nacjonalistycznymi terroryzuje również mieszkańców Fjallbacki. Złe doświadczenia z instytucjonalną wiarą wpływa na to, że w całej sadze tylko źli i głupi ludzie w swoim życiu powołują się na Boga. Jest to coraz bardziej przerysowane, aż nazbyt jednowymiarowe. Po udziale Camili w szwedzkiej edycji Tańca z Gwiazdami oczekiwałem, że pojawi się jakieś odniesienie w nowszych tomach. Nie rozczarowała mnie! W Czarownicy Erika organizując wieczór panieński dla matki swojego męża stawia na naukę cza-czy pod okiem jednego z uczestników Tańca z Gwiazdami. Również inna bohaterka ostatniej części jest celebrytką wielkiego formatu i przebija tu miejscami obraz autorki książki.
Książkę czyta się szybko i lekko. Nawet przyjemnie. Wszystko szło na moją subiektywną ocenę 6, gdyby nie koniec. Nie chcę zdradzać fabuły, jeśli ktoś jednak poczuje się zachęcony do czytania. Powiem tylko, że wyjątkowo szybko domyśliłem się kto był mordercą (a nie jestem najlepszy w tego rodzaju zgadywankach), a od któregoś momentu było to wszystko zbyt oczywiste. Źli są po prostu okropni. Dobrzy mają w sobie rysy super bohaterów. A świat nie jest aż tak bardzo zero-jedynkowy. Chyba, że Szwecja taka jest. Jeśli rzeczywiście przypomina tą malowaną słowem przez Camilę Lackberg to już kilka tomów temu odechciało mi się tam jechać. Ludzie, którzy boją się przyjąć uchodźców – okazuje się, że są albo tchórzami, albo skrywają jakieś mroczne, obrzydliwe sekrety. Z kolei każdy z mieszkańców ośrodka dla uchodźców jest bohaterem. Mają wspaniałą przeszłość i kochają swój nowy kraj, nie rozumiejąc dlaczego ktoś się ich obawia. Spotykają ich tylko przykrości, gdy oni chcą pomagać. Poza tym, prawie każdy w Szwecji doświadczył gwałtu i chyba nie ma tam już heteroseksualnych osób. Za każdym razem musi być przecież bardzo szokująco, także tym razem już 13 letnie dziewczynki są świadomymi lesbijkami, które wiedzą, że nie pokochają mężczyzny, bo tylko one potrafią zaspokoić swoje potrzeby intelektualne oraz fizyczne. Camila odpływa coraz bardziej. Możliwe, że ja się też negatywnie do niej nastawiłem po przeczytaniu wydanego w formie książki wywiadu z nią. Opowiada w nim jak to zrozumiała, że jej szczęście jest najważniejszą rzeczą w jej życiu. Dlatego zostawiła kolejnego partnera, bo nie do końca przy nim była spełniona. Teraz inwestuje w siebie, swój samorozwój i temu podobne rzeczy. Teraz to samo po kolei muszą zrozumieć wszyscy bohaterowie jej książek, którzy są dobrzy. Ja ze swoimi poglądami nadawałbym się tylko jako archetyp wiejskiego idioty, albo co najwyżej zaślepionego ideologicznie mordercy.
Choć lubię kryminały, i to zwłaszcza skandynawskie – nie wiem czy jeszcze sięgnę po książkę Camili Lackberg. Może kucharską, bo takie też zaczęła wydawać, a wszyscy główni bohaterowie Fjallbacki (o dziwo) lubią sobie dobrze zjeść :). Jest przecież tyle książek do przeczytania, które mogą być guilty pleasure a przy tym nie będą mnie denerwować. Cytatów tym razem nie będzie, bo nic wartego nie zapisałem sobie.