atypowa ocena: 6/10
Mam niemały problem z oceną książki Toma Hanksa. Chciałbym aby była maksymalnie obiektywna, ale przecież z założenia ten blog jest moją (tzn. subiektywną) oceną tego co czytam i o czym rozmyślam. Problem polega na tym, że bardzo lubię Toma Hanksa. I jak tu ocenić sprawiedliwie kogoś, kogo darzymy sympatią? Mam świadomość, że wiele z niegdyś zdobywanych przeze mnie szóstek nie zawdzięczam moim ponadprzeciętnym zdolnościom, ale całkiem zwyczajnej sympatii. Zatem i w tym wypadku niech będzie to szósteczka, choć w skali dziesięcio-szopowej.
Z czysto biznesowej perspektywy całkiem sprytnym zabiegiem było to, że Kolekcja nietypowych zdarzeń pojawiła się w księgarniach w czasie szukania inspiracji na bożonarodzeniowe prezenty. To właśnie wtedy wpadła mi w oko, a także – co za tym idzie – na moją listę książek, które chcę przeczytać, choć niekoniecznie zdążę za życia. Tom Hanks należy do moich najulubieńszych aktorów – dlatego tak szybko sięgnąłem po jego zbiór opowiadań. Budziło to we mnie cały szereg odczuć, zanim zdążyłem przeczytać pierwsze zdania. Oglądając x-razy Forresta Gumpa zżyłem się nieco z Hanksem i … Bardzo, bardzo chciałem żeby to była dobra książka. Z drugiej strony im oczekiwania są wyższe, tym łatwiej się rozczarować. Moment kiedy w końcu sięgnąłem po książkę można porównać do tej chwili kiedy Kamil Stoch ruszy już z belki i wiadomo, że nie ma odwrotu – wykona skok i bardzo chcemy, żeby to był nowy rekord skoczni. Ale lubić go będziemy, nawet jeśli tym razem mu nie wyjdzie. I przez to, że budzi naszą sympatię zawsze popsioczymy na niemieckich sędziów, którzy zbyt nisko ocenią styl lądowania telemarkiem.
Ciągnąc tę analogię – Kolekcja nietypowych zdarzeń to zbiór 17 skoków (opowiadań) Toma Hanksa. Nie wszystkie były udane. O niektórych próbach wolałbym zapomnieć (i z pewnością zaraz zapomnę), ale kilka było całkiem przyzwoitych. Żaden jednak nie uplasował go na podium. Styl oceniam wysoko, choć nie wiem na ile wpływ ma tu moja sympatia. Niektóre opowiadania są na 8, inne na 3. Oceniam całościowo – więc daję 6. Mam świadomość, że gdyby to były opowiadania aktora, którego nie lubię – overall może byłoby 4-5/10 🙂
Książka jest dość obszerna – 400 stron. Może lepiej byłoby wybrać 10 lepszych opowiadań i tak zadebiutować? Język nie jest trudny, ale tłumaczenie momentami jest dość karkołomne. Domyślam się, że wynika to z tworzenia przez Toma Hanksa szeregu neologizmów w poszczególnych opowiadaniach. Nie wszystko da się w prosty sposób przełożyć na język polski – może w takim wypadku nie trzeba tego robić (?). Sam pomysł na motyw zszywający całą książkę w całość jest bardzo fajny – maszyna do pisania. Bardzo sympatyczny relikt. Przedmiot, który jak się okazuje wciąż ma szereg gorących wyznawców. Okazuje się, że należy do nich Tom Hanks, który okazuje się, że kocha najróżniejsze starocie (w Polsce ostatnio dał się poznać jako amator Fiata 126p). Od lat kolekcjonuje stare maszyny do pisania – i w każdym z opowiadań takowa się pojawia. Tu warto nadmienić, że są to fragmenty zawierające najwięcej szczegółów i fachowych określeń – widać, że się na maszynach zna jak mało kto. To taki uroczy modus operandi budowy każdej historii. Niemalże widziałem jak Tom Hanks puszcza do mnie oko, pisząc swoją książkę nomen omen na maszynie do pisania – bo ciągle wyczekiwałem kiedy i w jaki sposób wplecie ją w opowieść. Muszę dodać, że zyskał kolejne kilkadziesiąt punktów mojej sympatii. Sam swego czasu zachorowałem na maszynę do pisania, dlatego łatwo przyszło mi się utożsamić nie tylko z autorem opowiadań, ale również z niektórymi bohaterami. W tym anachronizmie tworzenia tekstów na maszynie do pisania ukrywa się swoisty romantyzm. W dobie niemalże bezgłośnych klawiatur w laptopach i szybkiego suwania palcem po coraz większych ekranach smartfonów otrzymać coś napisanego na maszynie ma zupełnie inny smak. Sam proces pisania skrywa w sobie pewnego rodzaju doniosłość. Mechaniczność tego procesu i jego monotonny hałas może stać się melodią tęsknoty za tym co już minione. Pamiętam jak swego czasu siadałem przy maszynie czekając na natchnienie. Ubierałem kupiony w lumpeksie wełniany sweter zapinany na guziki, parzyłem duży kubek kawy i wkręcałem świeżą kartkę. Spisywałem tak swoje przemyślenia oraz modlitwy w trudniejszych chwilach. Jedna maszyna się zepsuła, drugą sprzedałem, a sweter został wyprany w zbyt wysokiej temperaturze przez mojego Tatę – zatem zostały wspomnienia. Czytając Kolekcję nietypowych zdarzeń zatęskniłem jednak kilkakrotnie za tym niepodrabialnym dźwiękiem powstającego tekstu. Może warto znów zaopatrzyć się w porządną maszynę do pisania? W jednym z tekstów poznajemy Esperanzę, która posłuchała się tego głosu tęsknoty i zamieniła cuda dzisiejszej techniki właśnie na taki relikt. Teraz przesiaduje w kawiarniach i wstukuje na swojej maszynie to o co tylko poproszą ją spotkani ludzie – np. oświadczyny w formie listu. Fragment, który daje troszkę do myślenia:
Dzisiaj Esperanza korzysta z internetu oszczędnie i ma staroświecki telefon z klapką, taki, co wysyła SMS-y, ale którego ona woli używać klasycznie – do rozmów telefonicznych. Nigdy nie musi prosić o hasło do wi-fi. A Facebook, Snapchat, Instagram itp.? „Odpuściłam sobie” – mówi prawie z dumą. – „Kiedy po zhakowaniu straciłam dostęp do mediów społecznościowych, w mojej dobie zwolniło się jakieś sześć godzin! Tyle czasu traciłam na sprawdzanie co kilka minut telefonu. Nawet nie chcę myśleć, ile mi schodziło na grze w ŚnieżKanta, gdzie zbierałam punkty, łapiąc kolorowe kulki lodu do trójkątnego koszyka”. Jedyny minus? „Moi znajomi musieli przejść kurs, jak mnie teraz łapać”.
Nie będę zdradzał treści opowiadań – bo zachęcam do przeczytania książki, zwłaszcza fanów Toma Hanksa. Akcja toczy się w najróżniejszych okolicznościach i w różnym czasie (nie zawsze określonym). Jesteśmy na kręgielni i w kosmosie. Jesteśmy nad oceanem oraz cofamy się do czasu wojny. Towarzyszymy kobiecie, która próbuje rozpocząć nowe życie oraz takiej, która stara się zrobić karierę w Nowym Jorku. Jesteśmy z imigrantami i w redakcji gazety. To co łączy wszystkie te historie (oczywiście poza maszyną do pisania) jest to, że towarzyszy nam Tom Hanks (nie uważam, żeby to było zamierzone, ale przez to, że znam go w tylu kreacjach mój mózg wpisywał go w każdą historię) i czuć mocno amerykański sen. Ciężko ubrać to w słowa na czym ma polegać ta amerykańskość jego opowiadań – ale po prostu tam jest (w moim subiektywnym odczuciu). Jeszcze jeden, krótki fragment kiedy to poczułem zapach Nowego Jorku:
Dla Sue wyjazd do Nowego Jorku był aktem wiary, wiary w siebie, w swój talent i w obietnicę miasta, które nigdy nie sypiało. To miała być przygoda jak z filmu, w którym po wyjściu drzwiami dla aktorów po przedstawieniu będzie się całować z przystojnym marynarzem na przepustce, albo jak w serialu That Girl, gdzie będzie miała mieszkanie z dużą kuchnią z żaluzjami i chłopaka zatrudnionego w redakcji „Newsview”. Ale Nowy Jork odmawiał współpracy.
Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Jest raczej lekka i patrzę na nią w kategoriach rozrywki. Nie sądzę by Tom Hanks pisał ją z poczuciem misji, że skłoni czytelnika do zadania sobie egzystencjalnych pytań o sens. A troszkę szkoda, bo nawet ten kto niechętnie to robi, może pozwoliłby Hanksowi dać się zagaić w ten sposób. Niewykluczone, że podświadomie tego oczekiwałem i dlatego część opowiadań mnie poirytowała. Zostały jakby urwane w najciekawszym momencie. Zabrakło im puenty. Dałem się wciągnąć w czyjeś życie, w jego problemy, marzenia i nagle – koniec. Nic z tego nie wynika. Ale może to też jest jakaś puenta? Czasem i w życiu nic nie wynika z wielu historii, które śledzimy z zapartym tchem 🙂
Mogłoby się wydawać, że napisanie opowiadania jest łatwiejsze niż napisanie powieści. Może i tak. Nie trzeba tak dokładnie rysować każdej postaci (po prostu wystarczy wyobrazić sobie Toma Hanksa w innym stroju) i dbać o to by wszystkie szczegóły się ze sobą zgrywały. Jednak napisanie naprawdę dobrego opowiadania to sztuka, która niewielu się udaje. Może to dlatego, że czytałem wszystko co się dało autorstwa Kurta Vonneguta – Tom Hanks mimo całej sympatii nie miał wielkich szans. Wracając do analogi ze świata skoków – po Kamilu Stochu na belkę wszedł Maciej Kot. Bardzo lubię chłopaka, ale…
Jedna odpowiedź na “Kolekcja nietypowych zdarzeń, Tom Hanks [5 | 2019]”