Śmierć guru, Rabi R. Maharaj [ 28 | 2021 ]

atypowa ocena: 7/10

Lubię czytać biografie. 

Jeszcze bardziej lubię czytać autobiografie, gdyż mniej znajduje się w nich upiększania faktów, czy zbędnego gloryfikowania. To jasne, że gdy autor opisuje życie kogoś dla siebie znaczącego (na tyle, że zdecydował się poświęcić czas by napisać książkę!) będzie starał się tę osobę zaprezentować w jak najlepszym świetle. Z drugiej strony – gdy ktoś pisze o swoim życiu – jeśli było ono na tyle wartościowe, że warto je opisać, to ufam, że w większości wypadków nie będzie to stawianie sobie pomnika, a po prostu dawanie świadectwa cennym doświadczeniom, z których będziemy mogli czerpać jakąś lekcję. 

Jeśli mogę pozwolić sobie na dalsze stopniowanie moich czytelniczych preferencji, to przyznam się, że najbardziej lubię czytać autobiografie ludzi pochodzących z innego świata. Oczywiście nie mam na myśli tych banialuk, że mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus. Pisząc o innym świecie myślę o miejscach i czasach, których nie miałem okazji doświadczyć. 

Autobiografia Rabiego R. Maharaja spełnia powyższe kryteria, stawiając ją w rzędzie z tymi książkami, które czytam z największą przyjemnością. Mimo tego sięgnąłem po nią przez przypadek. W ogóle jest to książka dość niszowa i niewiele osób o niej słyszało, a wydanie nie krzyczy: „Sięgnij po mnie!”. Wszystko pod niebem ma jednak swój czas. Przyszedł również czas na pielęgnację dachu w rodzinnym domu, a ja osiągnąłem już odpowiedni wiek i wagę, by pomagać Tacie poprzez kilkugodzinne przytrzymywanie drabiny, aby „nie odjechała” mu spod nóg. W ten oto sposób nagle okazało się, że mam sporo czasu i chwyciłem „Śmierć guru” z domowej biblioteczki. Otwierając tę niewielką, niebieską książkę przeniosłem się do innego świata… 

Akcja książki toczy się w latach 70-tych XX wieku, a większość wydarzeń rozgrywa się wśród hinduskiej społeczności zamieszkującej Trynidad. Wstyd się przyznać, ale moja wiedza na temat tego kraju ograniczała się do tego, że urodził się tam Dwight Yorke – napastnik Manchesteru United, którego zapamiętałem po pamiętnym finale Ligi Mistrzów w 1998 roku. Nie podejrzewałem, że na tej niewielkiej wyspie żyło tylu hindusów. W książce poznajemy historię jednego z nich. Rabi R. Maharaj należy do długiej linii bramińskich kapłanów i guru. W bardzo uczciwy sposób opisuje swoje życie, przesiąknięte hinduskimi zwyczajami. Codziennie spędzał długie godziny na medytacji, lecz stopniowo w jego życie zaczęło wsączać się rozczarowanie. Opisuje swoją drogę, poszukiwania, obawy i odnaleziony pokój, który „przewyższa wszelki rozum”. To naprawdę inspirująca i poruszająca historia (niechętnie przyznaję, że zdarzyło mi się nawet wzruszyć w pewnym momencie).

Książka ta jest wciąż aktualna, gdyż Rabi przestrzega „świat zachodu” przed nadmiernym zachwytem wschodnim mistycyzmem. Dziwi się, że ludzie na Zachodzie tak bardzo fascynują się wszystkim co pochodzi z Dalekiego Wschodu. Choć autor spisał swoją biografię w latach 70-tych, to trend ten wcale się nie odwrócił od przeszło półwiecza. Rzekłbym, że fascynacja wszystkim w czym wychowywał się Rabi wciąż ma się dobrze, jeśli nie coraz lepiej. W latach 20-tych XXI wieku joga nawet w Polsce jest już powszechnie cenioną formą dbania o ciało. Choć wielu traktuje ją tylko jako ćwiczenia, oddzielając poszczególne pozy od hinduistycznej duchowości, to czy jednak jest to możliwe? Warto przeczytać autobiografię człowieka, który nie jest domorosłym ekspertem w tej dziedzinie. Oto historią swojego życia dzieli się z nami bramin pochodzący z wyjątkowej rodziny. Guru, który od młodości spotykał się z powszechną czcią w swoim środowisku. Rabi choć był już duchowym przywódcą dla wielu hindusów i spędzał na medytacji długie godziny, wciąż nie doświadczał pokoju. Doświadczał stany uniesienia, zatracał się w świadomości, odbywał podróże astralne – ale wciąż koniec końców nie znajdował w tym odpowiedzi na nurtujące go pytania. Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak to się stało, że pewnego dnia postanowił umrzeć i zacząć życie od nowa – polecam przeczytać tę biografię. 

A to zwłaszcza, że nie tylko opowiada ciekawą historię – jest też dobrze napisana. Nie będę oczywiście tu zakłamywał rzeczywistości i ogłaszał, że to wielkie dzieło literatury. Bardziej mam na myśli to, że niejedną wspaniałą historię można położyć fatalną narracją. Rabi jednak wciągnął mnie do swojego świata. Z dużym zaciekawieniem czytałem o jego życiu z innej planety, a w dalszej części z radością odkrywałem, że wiele jego doświadczeń po poznaniu Chrystusa było całkowicie tożsamych z tym co mi dane było przeżywać i odczuwać.


Na koniec kilka fragmentów:

O tym jak szukać sensu:

„Kiedy czytałem Nowy Testament, kawałki łamigłówki – kim jestem, dlaczego istnieję i jakie jest moje przeznaczenie ukształtowane przez Boga – zaczęły układać się w jedną całość i wyłoniła się z nich logiczna odpowiedź na wiele pytań. Klęcząc, prosiłem Boga, by odkrył przede mną znaczenie Pisma; potem czytałem powoli każdy werset, trawiąc go i ufając, że Duch Święty da mi zrozumienie jego znaczenia.”

O tradycji i prawdzie:

„Nic nie mogło ich przekonać dopóki tradycja znaczyła dla nich więcej niż prawda”.

„Był on bardzo uczciwym i dobrym człowiekiem i żywiłem do niego wielki szacunek. W żaden sposób nie mogłem jednak nakłonić go do rozważenia dowodów i spojrzenia na hinduizm w sposób logiczny, stwierdzający jego brak konsekwencji. Dla niego największą troską było to, bym nie łamał tradycji, w której się urodziłem. Nie miałby nic przeciwko temu, gdybym dodał Jezusa do listy moich bogów lub nawet gdybym był ateistą, nie wierząc w żadnych bogów – jeśli bym tylko w dalszym ciągu nazywał siebie Hindusem. Dla mnie jednak była to kwestia prawdy, a nie tradycji. Po upływie około godziny stało się jasne, że dalsza dyskusja jest bezużyteczna”.

O misji w Europie:

„Większość ludzi, którzy nazywają siebie chrześcijanami, nigdy nie narodziła się na nowo. Coś ci powiem; to właśnie Europa jest tak naprawdę obszarem misyjnym. W Afryce Kościół jest silniejszy – mają tam o wiele większy odsetek prawdziwych chrześcijan niż w Niemczech, Francji czy Austrii”.

O pozyskiwaniu finansów na prowadzenie misji:

„Na podstawie modlitw i doświadczenia wypracowaliśmy sobie pewne zasady. Jedną z podstawowych było to, że nigdy nie będziemy prosić o ofiary i przyjmować ich w czasie naszych spotkań, nigdy też nie będziemy nikomu mówić o naszych potrzebach. Naszą ufność chcieliśmy pokładać w Bogu, a nie w ludziach. Jeśli przyjmowaliśmy pomoc od kogokolwiek, to chcieliśmy, by wynikała ona z faktu otwarcia się na Boga, a nie naszych apeli o wsparcie”.

O pułapce wschodniego mistycyzmu:

„Czułem ciążącą na mnie odpowiedzialność za uświadamianie ludziom postępującej hinduizacji zachodniego społeczeństwa, zacząłem więc coraz śmielej wypowiadać się publicznie i ostrzegać tych, którzy byli wciągani w Jogę, medytację i inne formy wschodniego mistycyzmu przed niebezpieczną pułapką, w jaką wpadają”.

„Opisanie Indii ludziom, którzy nie widzieli tego kraju na własne oczy, jest rzeczą niemożliwą. Nędza, ubóstwo, choroby i panujące zabobony zdumiewają swoim tragizmem. Już sam widok wiosek jest szokujący, ale prawdziwa zgroza ogarnia człowieka na widok potwornych warunków życia, w jakich w przeludnionych indyjskich miastach egzystują miliony ludzi. Mój gospodarz w Kalkucie powiedział mi, że ponad milion ludzi wegetuje w żałosnych warunkach na ulicach tego miasta, nie posiadając nawet lepianki, którą mogliby nazwać domem. Umierają oni tam, gdzie się urodzili – w rynsztoku, w zaułkach lub na brudnych chodnikach w promieniach prażącego słońca – nie zaznawszy niczego poza nędzą, chorobami i ubóstwem oraz beznadziejnymi próbami ugłaskania lub ściągnięcia na siebie uwagi bóstw, które nie dość, że nie okazują im najmniejszej nawet oznaki miłości lub troski, to wzbudzają tylko jeszcze większy strach. Żyć i umierać w tak strasznej, skrajnej nędzy i mimo to słyszeć, że jest się Bogiem i trzeba tylko Zdać sobie z tego sprawę! Któż mógłby wymyślić jakiś bardziej makabryczny żart? Słyszeć, że ropiejące rany na twoim ciele, głód ściskający ci żołądek i głęboka pustka w twojej duszy to tylko maya, złudzenie… czyż mogło istnieć bardziej szatańskie oszustwo?
Ból przepełniał moje serce na widok tych mas ludzkich doświadczających w Indiach ogromnych cierpień. Dziwiłem się, że mieszkańcy Zachodu szukają tutaj duchowego natchnienia. Z doświadczenia wiedziałem, że hinduizm ze swoją fatalistyczną wiarą w karmę, reinkarnację i fałszywych bogów, był przyczyną problemów, które nękały Indie. Jacyż ślepi byli przybysze z Zachodu, którzy szukali oświecenia we wschodnim mistycyzmie! Nie zawierał on nic poza ciemnością, a sytuacja w Indiach była wymownym świadectwem tego, jak głęboka była w rzeczywistości ta ciemność. Tak wielkie oszustwo mogło być tylko wynikiem działania tej samej siły, która przekonuje miliony ludzi, aby zniszczyli samych siebie po to, by znaleźć się w fałszywym raju, którego doświadczają w narkotycznym transie”.

Kilka słów o ekumenii:

„Może to dziwne, ale takie wyzywające pytania pochodziły nie tylko od niechrześcijan, lecz także od tak zwanych chrześcijańskich przywódców. Po wygłoszonym przeze mnie wykładzie w pewnej szkole dla nauczycieli w Szwajcarii podobne wyzwanie rzucił mi dyrektor wydziału religii, będący równocześnie pastorem w Kościele reformowanym. Wyrażając brak aprobaty dla mojego wykładu z religioznawstwa porównawczego, powiedział:
– Byłem misjonarzem w Indiach przez 20 lat i widziałem ludzi czczących swojego kamiennego boga. Wierzę więc w to, że kiedy Hindus czci swoich bożków, oddaje cześć Bogu Biblii. Nie pomaga pan w rozwijaniu ekumenii, jakiej potrzebujemy w porozumieniu między religiami, poprzez zaznaczanie tych drastycznych różnic!
– Z całym szacunkiem, pastorze – odpowiedziałem – ale to ja byłem tym Hindusem czczącym kamienne bóstwa. Dziś czczę Boga Biblii i myślę, że upoważnia mnie to do stwierdzenia, że to nie to samo – kamienne bożki i Bóg to dwa oddzielne światy!”

O prawdziwym wstawiennictwie:

„Przed uzdrowieniem Ma nie mogła w ogóle klęczeć. Wydawało się, że w ciągu długich lat zaniknęły jej rzepki kolanowe, lecz obecnie w cudowny sposób zostały jej przywrócone. Zaczęła więc spędzać przynajmniej pięć godzin dziennie na modlitwie, odmawianej na klęczkach. Widocznie miała do spełnienia specjalną posługę wstawiennictwa – modliła się za pozostałych członków rodziny, za naszych sąsiadów i krewnych, aby mogli poznać Chrystusa i doświadczyć łączności z żywym Bogiem. Mimo, że miała już ponad 70 lat, wstawała około 6 rano, a o 11 nadal jeszcze klęczała modląc się nieprzerwanie, nie jedząc nawet śniadania. Kiedy w końcu wychodziła ze swojego pokoju, jej twarz promieniała i wszyscy wiedzieli, że spędziła ten czas z Jezusem.”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: