atypowa ocena: 3/10

Moja ocena podczas czytania wahała się dość długo. Był czas, że Tajemnicę Coca-Coli chciałem ocenić na 7, ale od pewnego momentu zarówno główny bohater, jak i coraz bardziej nieprawdopodobna fabuła drażniły mnie. Jednak to sam koniec książki (najwyraźniej nie będący końcem) mocno mnie poirytował i zaważył na ocenie, ale po kolei…
Nieraz wspominałem, że zdarza mi się sięgnąć po książkę ze względu na okładkę. Tym razem przekonał mnie sam tytuł i kilka ładnych zdjęć, na które natrafiłem niedawno przeglądając Instagram. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że wystarczy odkręcić schłodzoną Coca-colę i pojawiam się w pobliżu na dźwięk uchodzącego gazu (pssst) niczym dżin uwolniony z lampy. Dlatego książkę Michała Matlengiewicza dodałem do listy pozycji, z którymi chcę się zapoznać, choć nie miałem zielonego pojęcia czego się po niej spodziewać.
Sam autor określa ją jako „powieść przygodową z elementami historycznymi i dużą dawką humoru” (wywiad dla granice.pl). Wydawca informuje nas, że o to w nasze ręce trafia pamiętnik Raya – „osiemnastolatka, który z zahukanego fajtłapy staje się człowiekiem sukcesu”. I faktycznie całą historię poznajemy z perspektywy jej głównego bohatera czytając przeszło 50 jego pamiętnikowych relacji. Jednak myślę, że najbardziej adekwatnym określeniem gatunku tej książki jest opinia jednego z internautów – lekkie czytadło.

To „lekkie czytadło” opowiada o losach dorastającego chłopaka, który salwuje się ucieczką z rodzinnego miasteczka gdzie doznał kompromitacji podczas balu na zakończenie szkoły. Swoje nowe życie rozpoczyna w Atlancie, gdzie mieści się główna siedziba Coca-Cola Company. Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, gdyby ktoś pragnął zapoznać się z tą książką. Napiszę jedynie, że w pierwszej części jest ona momentami naprawdę zabawna, i nawet nie uderza nas jak bardzo nierealne jest to by tyle niepowodzeń spotykało jedną osobę. Akcja rozwija się dość leniwie i człowiek zastanawia się czy Tajemnica Coca-Coli ma tylko tyle wspólnego z tym napojem, że przy każdej możliwej okazji Ray go sączy (z kubka, butelki, puszki, z i bez dodatków). W końcu, przy kolejnej próbie podjęcia pracy, trafia do redakcji lokalnej gazety, gdzie daje się podpuścić i deklaruje, że napisze artykuł o składzie tego kultowego napoju. Od tego punktu z książką jest gorzej i gorzej, a fabuła jest coraz bardziej dziurawa i odrealniona.
Do tego ważnym wątkiem są perypetie sercowe Raya. Sam język i prowadzenie narracji były dla mnie OK, ale momentami miałem wrażenie jakbym czytał pamiętnik podstarzałego Mikołajka, który stracił już sporo ze swojego dziecięcego uroku, ale wciąż pakuje się w kłopoty.

I tak leniwie się rozwija fabuła tego lekkiego czytadła, a przerzucając strony człowiek zaczyna się zastanawiać po co ta historia jest opowiadana? Faktycznie – można dowiedzieć się kilku ciekawostek o Coca-Coli wtrącanych (czasem zręcznie, a czasem troszkę mniej) w narrację Raya, ale więcej i szybciej znajdziemy przecież na Wikipedii. Dlaczego zatem Michał Matlengiewicz zdecydował się napisać książkę?
We wspomnianym wywiadzie autor szczerze wyznaje: „książkę pisałem 10 lat temu, kiedy byłem jeszcze na studiach. Wtedy trochę nudziłem się w czasie wykładów i stwierdziłem, że napisanie książki w międzyczasie będzie dobrym pomysłem na wykorzystanie czasu”. Cóż do tego dodać? Jeśli ktoś ma potrzebę zabić czas – niech sięga po książkę, która została napisana „dla zabicia czasu”. Może gdybym trafił na nią gdy miałem 18 lat jak główny bohater, oceniłbym ją wyżej. Dziś jednak mam wyższe oczekiwania, bo nawet jeśli książka ma mnie w pierwszej kolejności rozbawić, to cenię sobie też gdy mnie czegoś uczy. Mam spore wątpliwości względem przeprowadzonego przez autora researchu dotyczącego realiów życia w dużym amerykańskim mieście. Nie jestem ekspertem odnośnie Stanów Zjednoczonych, ale czytając książkę widziałem więcej tego co znam z seriali niż mogłem zobaczyć na własne oczy odwiedzając ten kraj trzykrotnie.
Czarę goryczy przelało jednak zakończenie, które okazało się nie być zakończeniem. Czuję się oszukany, ponieważ nikt mnie nie informował, że sięgam po początek serii, która nie ma nawet przygotowanej kontynuacji. Od pewnego momentu czytałem tę opowieść jedynie dlatego, że byłem ciekawy jakie decyzje podejmie Ray i jak autor domknie rozpoczęte wątki. Okazało się jednak, że wcale nie ma zamiaru tego robić, ponieważ książka kończy się nagle. Polonista mógłby powiedzieć, że to kompozycja otwarta, ale dla mnie to po prostu rozczarowanie. Czytałem ostatnio trylogię Izabeli Janiszewskiej, i tam każda część stanowi pewnego rodzaju zamkniętą opowieść i autorka pozostawia czytelnikowi wybór czy chce wiedzieć więcej. Michał Matlengiewicz takiego wyboru nie pozostawia – jeśli nie kupisz kolejnej części nie wiesz de facto nic. Dla mnie zagranie nie fair, zwłaszcza, że jak można się dowiedzieć z wywiadu: „Jeżeli chodzi o kontynuację, to już dawno powstał zarys i większość pomysłu, więc jeśli pierwszy tom spodoba się czytelnikom, to z całą pewnością zmotywuje mnie to do rozpoczęcia pracy nad kolejną częścią”. Gdybym o tym wiedział wcześniej – wstrzymałbym się z lekturą tej książki. Swoją drogą zastanawiam się nad tytułem kontynuacji – Tajemnica Coca-Coli 2 brzmi średnio dumnie 😊

Jeśli czujesz się młodzieżą i szukasz powieści przygodowej z kategorii lekkich czytadeł i masz „trochę czasu do zabicia” to polecam. Dla innych mam bardziej odpowiednie rekomendacje.
Jak nudziło mi się na wykładach to wraz z koleżanką tworzyłam własne krzyżówki i też miałyśmy pomysł, żeby je zebrać i wydać w małym nakładzie. Przykro mi, że okazało się, że książka nie ma wiele wspólnego z colą. Pozdrowienia
PolubieniePolubienie