Mija tydzień od kiedy skończyłem lekturę „Czerwonej wody”, a ona wciąż we mnie pracuje. Już sam ten fakt jest swoistą recenzją tego nieoczywistego, chorwackiego kryminału. Kropla po kropli drąży moje myśli. Bohaterowie, których spotkałem na zadrukowanych kartkach papieru ożyli we mnie. Ich losy nie chcą stać się mi obojętnymi. Ich decyzje niepokoją. Ich ból odkłada się gdzieś w zmarszczkach mojej duszy.
Mija tydzień od kiedy odłożyłem książkę na półkę, a moja ocena tej książki rośnie. To jedna z tych lektur, które zostawiają w nas ślad.
Earl Derr Biggers tworzył w najlepszej epoce dla kryminałów. W czasach podróży statkami i koleją. W czasach listów i depesz. W czasach gdy dżentelmeni spędzali wieczory w klubach zasnutych dymem z cygar, nosząc przy sobie rewolwery. Nie byli w tych czasach śledzeni przez kamery kryjące się na każdym rogu ulicy. Nikt nie nosił przy sobie telefonu, którym mógł nagrać poufne rozmowy. To nie przypadek, że to właśnie przełom XIX i XX wieku zrodził nieśmiertelne postaci detektywów takich jak Sherlock Holmes, Hercules Poirot czy niepozorna panna Marple.
Do tego grona należy dodać Charliego Chana, którego wykreował Earl Derr Biggers. Ten pochodzący z Chin detektyw jest mniej znany od wymienionych powyżej. Autor „Za kurtyną” nie zrobił takiej kariery jak Aghata Christie i sir Arthur Doyle, ale każdy miłośnik klasycznych kryminałów powinien się zapoznać z jego twórczością. „Za kurtyną” to solidna powieść detektywistyczna, zawierająca wszystkie elementy charakterystyczne dla tego gatunku. Mamy tu niespodziewane morderstwo, którego dopuścić się musiał ktoś z ściśle określonego grona podejrzanych. Występuje tu tajemnica sprzed lat, która jest ściśle powiązana (choć ciężko uchwycić w jaki sposób) z aktualną zbrodnią. Mamy tu różne poboczne wątki, które próbują nas zmylić. Przede wszystkim jednak spotykamy na kartach tej powieści charyzmatycznego detektywa – Charliego Chana.
Bez wątpienia Mike Omer potrafi tworzyć świetne kryminały. „Zgubny wpływ”, czyli pierwszy tom cyklu o Abby Mullen, pozostaje jednym z najlepszym jakie miałem okazję przeczytać. Autor wziął na tapet mechanizmy działające w sektach, co było bez wątpienia zadaniem jednocześnie trudnym, ale też potrzebnym.
W kolejnym tomie, „Fałszywych intencjach”, główna bohaterka, negocjatorka policyjna, musi zmierzyć się z umysłami skażonymi teoriami spiskowymi. Wszystko okazuje się być koniec końców w pewien sposób związane z jej przeszłością i sektą, w której się wychowywała jako dziecko. Takie zamknięcie tej historii sprawiło, że z dużą niecierpliwością oczekiwałem na kolejną część cyklu, która okazała się niestety już ostatnią. Mike Omer zdecydował się, że historia Abby Mullen będzie trylogią.
Choć nie znałem wcześniej Mike’a Omera, to pierwszy tom cyklu o Abby Mullen sprawił, że szybko awansował do grona cenionych przeze mnie pisarzy. „Zgubny wpływ” znajduje się na podium najlepszych kryminałów jakie przeczytałem w minionym roku. Wychwalałem zalety tamtej książki w poświęconej jej recenzji, podkreślając, że nie tylko wciągała fabułą, ale dodatkowo potrafiła mnie rozbawić. To nie lada wyczyn napisać w ten sposób thriller, gdzie przecież opisane są zdarzenia mrożące krew w żyłach. Polubiłem Mike’a Omera za styl, lekkość pióra oraz brak niepotrzebnej wulgarności i brutalności, którymi często naszpikowane są książki z tej gałęzi literatury.
Z tego powodu miałem wielkie oczekiwania względem kontynuacji cyklu. Nie mogłem się doczekać „Fałszywych intencji”, zastanawiając się czy autor jest w stanie przeskoczyć tak wysoko zawieszoną poprzeczkę przez inaugurację tego cyklu. Zwłaszcza, że zakończenie pierwszego tomu krzyczało wręcz o kontynuację.
Pewnie zgodzicie się, że często im wyższe są nasze oczekiwania, tym większe okazuje się rozczarowanie. Miałem pewną trudność z tym, że fabuła w pierwszych rozdziałach rozwijała się wolniej niż się spodziewałem, jednak koniec końców uważam, że Mike Omer się obronił. „Fałszywe intencje” w niczym nie ustępują „Zgudnemu wpływowi”. Ostatnio bolałem nad najnowszym tomem serii z Fjallbacki gdzie Camilla Lackberg zanotowała spektakularny regres względem pierwszych książek. Jak dobrze, że nie jest to zasadą! Jak dobrze, że Mike Omer nie poszedł w ślady szwedzkiej koleżanki po fachu. Zdecydowanie czekam na kolejne tomy z serii o Abby Mullen, które bez wątpienia się pojawią.
„Kłamstwa” to pierwszy thriller T.M. Logana. Trzeba przyznać, że ma potencjał, ale niestety zagalopował się w labiryncie naciąganych intryg i nie do końca przez to kupuję tę historię. Chociaż książka ma swoje momenty napięcia i tajemnicy, trzeba przyznać, że odstaje względem kolejnych jego thrillerów. Miałem okazję czytać „Zaufaj mi” gdzie widać, że uniknął pewnych niedociągnięć, które w „Kłamstwach” drażnią.
Akcja rozpoczyna się od z pozoru normalnej sytuacji – Joe Lynch, główny bohater, przez przypadek trafia na samochód swojej żony Rachel, która jedzie na spotkanie z przyjacielem. Jednak, gdy Joe postanawia ją zaskoczyć, dzieje się coś, co wywraca jego życie do góry nogami. To moment, w którym dosłownie wszystko zaczyna się komplikować.
Jednym z głównych problemów „Kłamstw” jest to, że fabuła, choć intrygująca na początku, szybko staje się zbyt skomplikowana i przede wszystkim bardzo naciągana. Autor stara się wprowadzić wiele wątków, zwrotów akcji i tajemnic, co powinno budować napięcie, ale prowadzi do dezorientacji. Historia rozwija się w nieprzewidywalny sposób, ale zamiast wciągać czytelnika, sprawia, że jest on zagubiony w gąszczu – powtórzę to – naciąganych intryg.
Jeśli ktoś śledzi moje recenzje, to prawdopodobnie zauważył, że robię się coraz bardziej wybrednym czytelnikiem. Straszliwie marudzę i zdarza mi się nawet psioczyć na polskich autorów, którzy biorą się za kryminalne historie. A to fabuła nie trzyma się kupy, a to idą zbytnio na skróty. Jedni mi podpadają bezsensowną brutalnością, drudzy z kolei biorą się za komedie kryminalne, sięgając Himalajów żenady. Może to już kryzys wieku średniego, że tak ciężko znaleźć mi wśród nowości satysfakcjonującą lekturę. Coraz rzadziej zresztą ostrzę sobie zęby na autorów, których nie znam. Jak to się zatem stało, że przeczytałem dwa tomy powieści Izabeli Szylko?
Pierwszy wygrałem w konkursie, pozwalając sobie na jakiś sarkastyczny komentarz, który szczęśliwie inni najwidoczniej musieli uznać za zabawny. W ten sposób trafili do mnie „Poszukiwacze siódmej księgi” z dedykacją od autorki: „Tomaszowi, doceniając poczucie humoru, i nadzieją na podobną reakcję”.
Cóż, jeśli mam być szczery, to uśmiechnąłem się nie będąc wcale przekonanym, że poczucie humoru autorki może dorównywać mojemu. Dlatego „Poszukiwacze siódmej księgi” trafili na spód mojej książkowej hałdy hańby, aby czekać na lepsze czasy, gdy odkopię się z czytelniczych zaległości. Przyszedł jednak czas gdy zmęczony lekturami, które „musiałem przeczytać” zechciałem czegoś lżejszego. Droga autorko, byłem w błędzie – doceniam Twoje poczucie humoru i oceniam je znacznie wyżej od mojego. Myliłem się okrutnie i bardzo z tego powodu się cieszę. Świetnie się bawiłem w trakcie lektury.
Lubię sięgać po kryminały nieznanych mi autorów, jednak powinienem być już na tyle mądry, by wiedzieć, że „Bestseller platformy Amazon” nie jest najlepszą rekomendacją, która obiecuje nam wybitną książkę. Miano bestsellera zbyt łatwo dziś zdobyć, ponieważ nie dotyczy ono najlepiej sprzedających się pozycji! Chodzi po prostu o sprzedaż określonej ilości egzemplarzy. Dla przykładu, by stać się bestsellerem New York Timesa, wystarczy sprzedać 5 tysięcy książek. Nie jest to wielkie wyzwanie w kraju liczącym ponad 330 milionów mieszkańców. Sami możecie dokonać obliczeń… Nie powinno nas dziwić, że niemalże każda książka jest bestsellerem.
Wracając jednak do Ciphera, bestsellera platformy Amazon, odnosi się wrażenie, że napisany on został z nadzieją, że wkrótce Netflix wykupi prawa do ekranizacji tego kryminału. Cały scenariusz jest gotowy i nie będzie wymagał nawet zbytniego wysiłku przy adaptacji go na netflixowe standardy. Isabella Maldonado zadbała o odpowiednią reprezentację mniejszości etnicznych. Główna bohaterka jej opowieści jest latynoską. Byłą wicedyrektorką FBI jest silna Afroamerykanka, która była oczywiście uciskana zewsząd i nikt nie dawał jej szans na awans, ale swoją ponadprzeciętną pracą i wytrwałością pokazała innym miejsce w szeregu. Postaci najmniej pozytywne to – o dziwo! – biali mężczyźni. Cipher – chory psychicznie przestępca, odpowiedzialny za mordowanie tabunów bezbronnych kobiet – jest silnym, białym mężczyzną.
Chciałoby się stwierdzić, że to nic zaskakującego. Przecież czytelnicy chcą czytać o silnych kobietach, które dokopują mężczyznom znęcającym się nad słabszymi. Z każdą jednak stroną coraz bardziej przeszkadzał mi nadmiar amerykańskiego patosu, który serwuje nam autorka. Jest chyba coś w mentalności mieszkańców USA, że wszystko musi być największe. Stąd też sprawą Ciphera bardzo szybko żyje cały świat.
Nie rozumiem skąd się biorą tak srogie oceny najnowszej książki Michela Bussiego. Podejrzewam, że ich autorami są ci, którzy „Małym Księciem” się nie przejmują wcale, albo wręcz przeciwnie – traktują tę książkę jako arcydzieło, które należy zostawić w spokoju. Sam Michel Bussi bez wątpienia jest wielkim fanem baśni Antoine’a de Saint-Exupery’ego. Nie zatrzymuje go to jednak przed tym, by swoją książkę zbudować na kanwie ponadczasowego „Małego Księcia”. Bynajmniej! „Kod 612: Kto zabił Małego Księcia?” to swoista baśń o tej ponadczasowej baśni. To największa siła tej książki, która jednocześnie może się okazać jej największą słabością.
Jeśli nie znacie dobrze treści „Małego Księcia” nie zawracajcie sobie w ogóle głowy pomysłem by sięgnąć po książkę Michela Bussiego. Nawet jeśli wydaje się wam, że baśń Antoine’a de Saint-Exupery’ego nie skrywa przed wami tajemnic – rekomendowałbym ponowne przeczytanie tej niedługiej książki. Ponieważ zapewniam was, że historia Małego Księcia kryje w sobie dużo więcej niż pamiętacie. Michel Bussi prowadzi z czytelnikiem grę, bezustannie odwołując się do tego literackiego fenomenu. Historia ta skrywa w sobie wiele tajemnic…
Michel Bussi posiada warsztat by budować napięcie. Zwłaszcza gdy we wstępie zapewnia nas, że bazuje w swojej książce na faktach. „Mały Książe” staje się tym bardziej tajemniczy, im więcej dowiadujemy się na temat jego autora, który zginął jako lotnik pod koniec wojny. Rzecz w tym, że jego śmierć jest co najmniej zagadkowa. Czy Antoine de Saint-Exupery rzeczywiście zginął? Czy może była to jedna wielka mistyfikacja i postanowił rozpocząć nowe życie?
W miarę postępującego „śledztwa”, które prowadzi narrator książki, pojawia się coraz więcej pytań. Pojawiające się postaci coraz bardziej zdają się być ściśle powiązane z historią samego Małego Księcia. Oto tajemniczy „klub 612” zrzesza największych miłośników tej baśni, którzy całe swoje życie poświęcają na rozwikłanie zagadki kto zabił Małego Księcia. Czy faktycznie zginął? A może chodzi o podwójne morderstwo, którego ofiarą padł również Antoine de Saint-Exupery?
Styl autora jest specyficzny, ale przez to zdaje się być bardziej baśniowy, co koresponduje z treścią tej powieści. Fakty mieszają się tu w nieskrępowany sposób z fikcją i domysłami, a także alternatywną wersją wydarzeń, której przecież nie można wykluczyć. Naprawdę dobra książka. Może stwierdzenie, że to uczta literacka byłoby na wyrost, ale zdecydowanie można uznać czas spędzony z tą książką za ciekawą przygodę. To jedna z tych lektur, do których po zakończeniu wracamy jeszcze myślami.
Niewiele pamiętam z mojego kursu na prawo jazdy. Szczęśliwie udało mi się zdać egzamin przy pierwszym podejściu, a przepisy znam bardziej intuicyjnie niż na podstawie studiowania kodeksu drogowego. Jedno zostało mi jednak wpojone – nie ufaj innym uczestnikom ruchu drogowego. Udaje mi się przez wiele lat przemieszczać po drogach bez wypadku i myślę, że jest to po części związane z wyznawaną przeze mnie zasadą ograniczonego zaufania.
Zasady tej dobrze się trzymać nie tylko przemieszczając się po drogach. Choć tam nagłe wtargnięcie pieszego na jezdnię może skutkować śmiertelnym wypadkiem, to czy i w innych przypadkach konsekwencje nie bywają również bardzo dotkliwe? Wielokrotnie zaufanie wydawcom, którzy reklamują swoje premiery jako najlepsze książki, które pojawiły się na ziemi, skutkuje tym, że wydajemy ciężko zarobione pieniądze na gnioty. To jednak nie jest przecież jeszcze tragedia – istnieje wszak rynek wtórny na OLX. Gorzej jednak gdy ktoś niegodny zaufania „wtargnie” do naszego życia, umiejętnie nami manipulując. To jest główna przestroga jaka płynie do nas z lektury najnowszego thrillera T.M. Logana. W tej książce praktycznie nic nie jest takie jakim się wydaje być na początku…
Agatha Christie kolejny raz to zrobiła. Kolejny raz udało się jej wyprowadzić mnie w pole. Albo jestem fatalny w logicznym zestawianiu faktów, albo po prostu ona w mistrzowski sposób potrafi mnie zwodzić, podsuwając kolejne poszlaki. Oczywiście na koniec okazuje się, że wszystko się ze sobą łączy i powinienem to zauważyć, ale znów tego nie zrobiłem. Czy mi to przeszkadza? Bynajmniej. Bawiłem się przednio, jak i w przypadku poprzednich kryminałów, które czytałem w ramach poznawania Jubileuszowej Kolekcji Agathy Christie.
PANNA MARPLE – ANTYTEZA HERKULESA POIROT
Jestem wielkim fanem Herkulesa Poirota. Ilekroć sięgam po Christie, wyczekuję pojawienia się tego ekscentrycznego i nieco zadufanego w sobie Belga. Jednak w „Morderstwo odbędzie się” nie doczekamy się go. Tym razem Agatha Christie posyła do rozwikłania sprawy morderstwa starszą pannę Marple. Dotychczas spotkałem ją jedynie w dwóch opowiadaniach w ramach zbioru „Śmierć nadchodzi jesienią” (swoją drogą były to w moim odczuciu dwa najlepsze opowiadania). Tym razem mogłem lepiej ją poznać i muszę przyznać, że szybko zdobyła moją sympatię.
Panna Marple jest niejako antytezą Herkulesa Poirota. Różnią się niemalże wszystkim poza niezwykle przenikliwymi umysłami. Panna Marple nie jest detektywem. Jest skromną, starszą panią, która nikomu nie chce się narzucać. Choć może się poszczycić niezwykłym talentem do obserwowania i dedukowania, nie uświadczymy z jej ust żadnych przechwałek. Jakże inny jest Herkules przekonany o swojej wielkości i wyjątkowości. Panna Marple zdaje się pozostawać wycofana, ale każda jej wypowiedź jest przemyślana i ma moc zupełnie odmienić nasze postrzeganie sprawy.