Bezmatek, Mira Marcinów [ 42 | 2021 ]

atypowa ocena: 6/10

„Bezmatek” to bez dwóch zdań książka wyjątkowa. Zdecydowanie nie należy do tych, które po prostu są. To książka, która dała Mirze Marcinów w 2020 roku Paszport Polityki oraz wiele nominacji do innych nagród. Budzi emocje i dzieli ludzi. Jedni uważają „Bezmatek” za arcydzieło. Drudzy uważają książkę Miry za niewiele wnoszący do tematu bełkot. Część książkowych influencerów na Instagramie jest w tym sporze zagubiona, więc po prostu wrzuca ładnie skomponowane zdjęcie książki (na jesień 2021 obligatoryjnie musi w kadrze znaleźć się biała dynia) bo jest to lektura w ostatnim czasie modna.

Zatem czy „Bezmatek” to arcydzieło czy bełkot? Hit czy kit? Nie będę tego rozstrzygał, bo jaka jest prawda o tej książce decyduje każdy czytelnik. Dobrze by ten, który się zachwyca, nie zarzucał drugiemu, że nie rozumie („bo mężczyzna nie może zrozumieć tego co jest między córką a matką”). Ten drugi natomiast, nawet jeśli rozumie i wciąż się nie zachwyca, powinien przyjąć, że dla kogoś proza Miry Marcinów jest ubraniem w słowa obaw, smutków i emocji tego pierwszego. Już sam fakt, że książka ta antagonizuje odbiorców jest niewątpliwym sukcesem autorki. Czyż może być coś lepszego dla pisarza niż świadomość, że złożone przez niego litery budzą w ludziach emocje na tyle silne, że chcą się nimi dzielić, a nawet o nie spierać?

Nie sądzę jednak, że Mira Marcinów pisała swoją książkę z myślą o reakcjach czytelników. Wydaje mi się, że pisała ją dla siebie, w ramach oswajania śmierci matki. Choroba, umieranie, żałoba – są to tematy tabu. W jednym z wywiadów (a jest ich sporo) Mira stwierdza, że „nie mamy języka by mówić o śmierci najbliższych osób”. Nawet jeśli znajdziemy odpowiednie słowa, to nikt nie chce o tym rozmawiać. Mam wrażenie, że w XXI wieku uciekamy od śmierci oraz pytań o nią. A przecież nie ma nic tak pewnego (obok podatków) i zrównującego wszystkich ludzi.

„Bezmatek” to książka o tym jak nowotwór przedwcześnie odbiera narratorce matkę. Ktoś mądrzejszy ode mnie napisał, że „to poezja wydana pod pozorem prozy”. To potok świadomości, pełen niedopowiedzeń i domysłów. To opis trudnej, dziwnej, momentami niepokojącej relacji między córką i matką. Pełno tu szczegółów z ich wspólnego życia, przy sprowadzeniu mężczyzn do roli piąto-planowej, zupełnie nieistotnej. To wspomnienia córki o matce:

„Nie należała do tych, co narzekają. Nic nie odpychało jej tak bardzo jak rozmawianie z tymi, którzy narzekają. Szła do mięsnego, narzekają. A ona tam dumna kupowała kości, mówiła: „Kości dla psa, poproszę”, i robiła nam na nich zupę. Szła na oddział onkologiczny, narzekają. A ona tam umierała sobie, bez szans na wyzdrowienie, bez perspektyw na operację, wycięcie czegoś, co mogło by potem wrócić. Tak robiła moja dumna matka.”

„Gdy umierała moja matka, starałam się ukryć różnicę między nami. Nigdy nie byłam tak o tępiona śmiercią, a jednocześnie tak gotowa do życia jak wtedy, gdy umierała. Robiłam to, co inni ludzie. A nawet bardziej. Jak mogłam tak zwyczajnie się zakochiwać, pić i tańczyć, gdy cierpiała za ścianą? Ona nie mogła tego, c mogłam ja, ja udawałam przed nią, że też nie mogę. Ale mogłam i robiłam. Myślałam wtedy, że nie będę żyć bez niej. Miałyśmy umrzeć razem. A żyją. Tylko tak mi jakoś martwo, mamo.”

To książka na jeden wieczór. Objętość 256 stron jest mocno myląca, gdyż na wielu z nich znajdziemy pojedyncze, krótkie zdania. Ta specyficzna forma nie jest bez znaczenia. Jeden z programów określa Mirę Marcinów jako literackiego chuligana. Łamie schematy tworząc opowieść niekwalifikującą się do żadnego z gatunków.

Od wydawnictwa dowiadujemy się, że: „w brawurowej prozie Miry Marcinów wszystko jest dzikie i dziwne, a najdziwniejsza jest śmierć, której miało nie być. (…) Autorka próbuje znaleźć nowy język na opisanie straty i ze skrajnej intymności robi transową i mocną literaturę”. Jak się jej to udało przekonajcie się sami. Gwarantuję wam, że jeśli skupicie się na książce, to nie zdąży się wypalić do końca jeden tealight, a już będziecie towarzyszyć narratorce w żałobie:

Na „Dyskusyjnym forum pszczelarskim pod patronatem pasieki Michałów”, w „prawdziwym miejscu dla sympatyków pszczół”, znalazłam wątek zatytułowanym: „Brak matki. Co robić?”.  Nie, nie wpisywałam do wyszukiwarki tego pytania. A może jednak? Szczerze mówiąc, tak, mogłam to zrobić. Spodziewałam się komunikatu: brak wyników. A zamiast tego, śledząc kolejne rozmowy pszczelarzy o ulach, w których umarła matka, rozpaczałam. W żargonie bartników istnieje nawet słowo określające rodzinę pszczelą pozbawioną matki: „bezmatek”.„Bezmateczność można zakładać tylko na podstawie zachowania pszczół i odgłosów z ula. Pszczoły wtedy głośno wyją i wysoko podnoszą odwłoki” – piszą  fachowcy.
Żałoba zrobiła ze mnie czytelniczkę forów pszczelarskich, podsłuchując ą ule, w których umarła matka. Na Chomiczówce, przy ulicy Rodziny Połanieckich, znajdują się dwie pasieki i trochę łąki, którą niedługo zniszczy planowana droga ekspresowa S7. Tam po raz pierwszy słyszałam odgłosy bezmatka.

Dla mnie to książka przeraźliwie smutna. Akurat w moim domu temat śmierci nigdy nie należał do tabu. Byłem też na wielu pogrzebach (zwłaszcza obfity był w nie przełom 2020/2021) i jestem oswojony z myślą o przemijaniu. Memento mori nie napawa mnie lękiem, ale jest to związane z nadzieją na znacznie lepsze życie „tam”. Oczywiście możecie mi zarzucić, że nie wiem o czym piszę, bo nie pochowałem matki czy ojca w wieku 32 lat jak autorka książki. Myśl o tym, że przyjdzie mi się pożegnać z bliskimi napawa mnie smutkiem, ale bez posmaku beznadziei, który przeziera przez karki „Bezmatek”. Wiara, która jest pewnością tego co ma być (List do Hebrajczyków 11:1) wszystko zmienia w temacie śmierci. Jestem przekonany, że narracja tej książki rozwinęłaby się w zupełnie innym kierunku, gdyby Mira nie uważała, że „Jezus w wieku 33 lat popełnił samobójstwo” (cytat z książki). Jakże dobrze żyć ze świadomością, że śmierć to nie koniec oraz z pewnością tego co nasz czeka dalej. Byłem na pogrzebach zdominowanych przez czarną rozpacz oraz takich, gdzie nawet najbliżsi zmarłych mogli szczerze się uśmiechać. To za życia decyduje się czy śmierć jest tragedią czy czasową rozłąką. Naturalną koleją rzeczy jest to, że większość z nas pochowa swoich rodziców. Wiem, że będzie mi w tej chwili smutno, ale wiem też, że nie złamie to mojego życia.

Warto „Bezmatek” przeczytać i skonfrontować się z (często dość nieuczesanymi) myślami Miry Marcinów. To książka momentami zabawna, jednak w przytłaczającej większości bardzo smutna. Choć nie uważam jej za arcydzieło, to muszę oddać autorce, że na pewno zostanie w mojej pamięci i chętnie sięgnę po jej kolejne książki.

Jedna odpowiedź na “Bezmatek, Mira Marcinów [ 42 | 2021 ]”

  1. Ile opinii bym nie przeczytała, wszędzie śmierć. Że ona tu jest najważniejsza. A dla mnie jest tylko punktem wyjścia. Do wspomnień, do spowiedzi, do zrozumienia trudów relacji z własną matką. W tych relacjach widzę prawdziwe złoto opowieści. Matka jest tylko jedna, zwykło się mówić. I zwykło się matkę szanować, bo tak. A tu jest coś więcej. Coś ulotnego i powszechnego równocześnie.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: