atypowa ocena: 7/10

Powyższą ocenę daję jednak przy zastrzeżeniu, że nie dotyczy ona ani osoby Ludwika Zinzendorfa, ani stylu samej biografii. W przypadku tej serii ocena bardziej odzwierciedla na ile zetknięcie z daną postacią skłoniło mnie do osobistej refleksji.
Hrabia Zinzendorf to pierwsza książka z serii Chrześcijańscy bohaterowie dawniej i dziś, którą przeczytałem. Kieruję się tu chronologią czasu, w którym żyli poszczególni misjonarze, a nie kolejnością tworzenia poszczególnych tomów przez Janet i Geoffa Benge.
O autorach i całej serii więcej pisałem tu – Seria: Chrześcijańscy bohaterowie dawniej i dziś

Marzenia 12-latka
Osobę Ludwika Zinzendorfa znam i cenię od wielu lat. Ten szlachetnie urodzony w Saksonii hrabia żył w latach 1700-1760. Mógł cieszyć się wszelkimi wygodami i przywilejami, jakie tylko w tamtych latach dało się wymyśleć. Jednak od najmłodszych lat dało się w nim dostrzec zadziwiającą dojrzałość i troskę o dobro innych.

Muszę przyznać, że czytając tę biografię zostałem wielokrotnie mocno zawstydzony. Gdy patrzę na swoją małostkowość i skupienie na swoich potrzebach, z tym większym szacunkiem spoglądam na takie osoby jak Ludwik.
Oto jakie miał marzenia mając zaledwie 12 lat:
Tak powstał związek, który w przyszłości miał być znany jako „Zakon Nasienia Gorczycy”. Ludwik wybrał tę nazwę na podstawie fragmentu Biblii, w którym Jezus mówi o ziarnku gorczycy jako najmniejszym z ziaren, wyrastającym jednak na największe z drzew. Nazwa wydawała się odpowiednia, ponieważ byli jedynie chłopcami w wieku dwunastu i trzynastu lat, mającymi wielkie marzenie o wysyłaniu misjonarzy na cały świat.
Mając zaledwie 12 lat, wraz z przyjaciółmi założył zakon, który nie był wcale jedynie chłopięcą zabawą! Próbuję sobie przypomnieć, o czym ja marzyłem mając 12 lat. Po pierwsze, nie było to nic chwalebnego, nakierowanego na dobro innych ludzi. Po drugie, z tych chłopięcych marzeń pozostały jedynie mgliste wspomnienia. Natomiast młody i bardzo bogaty Ludwik po pierwsze nie był egoistyczny w snuciu planów na przyszłość, a po drugie okazał się być wierny i konkretny w realizacji tych planów. Przez całe życie współpracował z częścią swoich przyjaciół, z którymi się związał w wieku (dziś byśmy powiedzieli) dziecięcym. I faktycznie, po wielu latach wysłali oni misjonarzy na cały świat!
Marzenia 19-latka
Próbuję sobie przypomnieć, o czym marzyłem gdy miałem 19 lat. Obawiam się, że wciąż nie były to myśli wiele dojrzalsze niż te, gdy miałem lat 12.

Ludwik Zinzendorf w tym wieku wybrał się w roczną podróż po Europie. W XVIII wieku w kręgach arystokracji dobry zwyczajem było, by po zakończeniu pewnego etapu edukacji podróżować po kontynencie, obcując ze sztuką, dyskutując z innymi „wysoko urodzonymi”, nawiązując cenne kontakty i nabierając ogłady.
19 letni Ludwik trafił podczas takiej podróży do galerii w Dusseldorfie, gdzie potężne wrażenie wywarł na nim może nie tyle obraz Ecce Homo pędzla Domenico Fetiego, co dopisane na nim słowa:
To ja zrobiłem dla ciebie.
Co ty zrobiłeś dla mnie ?
W biografii czytamy, że Ludwik nie był wstanie myśleć w swojej podróży już o niczym innym:

„Będę robił więcej” – poprzysiągł sobie po cichu przed niezwykłym obrazem. „Nie spędzę życia na próżnym podróżowaniu i zwiedzaniu”.
(…)
Podczas podróży stale wracały do niego dwie myśli: „Co ty zrobiłeś dla mnie?” oraz ta, że wszystkie wyznania chrześcijańskie łączy coś wspólnego, aż wreszcie połączyły się one w jeden wielki pomysł. W samym środku swojej pełnej przepychu podróży po Europie Ludwik zobaczył wizję dzieła swojego życia. Było to dla niego teraz całkiem oczywiste: wykorzysta swoje życie i majątek, by spróbować utworzyć ze wszystkich chrześcijan jedną wielką rodzinę – jedną wspólnotę, która będzie akceptować i tolerować wzajemne różnice.
Nie chcę biadolić nad dzisiejszymi czasami, ale nie wiem czy spotkałem tak ukształtowanego, dojrzałego młodego człowieka. Wiem tylko, że ja taki na pewno nie byłem. Wolę nie wspominać tego, co zaprzątało moją głowę, gdy miałem 19 lat. Na pewno nie miałem jeszcze wizji dzieła mojego życia. Ludwik nie myślał o tym, jak pomnożyć swoje bogactwo i jak wygodnie żyć. On pragnął jedności między chrześcijanami. Nie rozumiał sporów między denominacjami i sądził, że tak naprawdę więcej ludzi wierzących łączy niż dzieli. Stąd już w tamtym czasie próbował podejmować konkretne kroki na rzecz dialogu ekumenicznego między kościołem anglikańskim a innymi wyznaniami protestanckimi.
Z tych planów akurat niewiele wyszło, ale jedno było w nim niewzruszone. Wiedział, że chce służyć Bogu i ludziom:
Jak daleko sięgał pamięcią, jego pragnieniem było zostanie luterańskim pastorem, a podróż po Europie upewniła go jeszcze bardziej, że to jest jego przeznaczenie. Był tylko jeden problem. Mama i babcia były zdecydowanie przeciwne temu pomysłowi. Było po prostu nie do pomyślenia, aby hrabia, zwłaszcza tak wysokiej rangi jak Ludwik, poniżył się tak bardzo, by zostać pastorem.
Marzenia 22-latka
Ktoś mógłby się zastanawiać, czy aby młody Ludwik nie „znormalniał” nieco, gdy przyszła „ta wiosna” i w jego hrabiowskim ciele zaczęły buzować hormony? Wielu młodych ludzi dostaje wtedy kociego rozumu, zupełnie zapominając o wcześniejszych zasadach i odważnie składanych deklaracjach.
Ludwik miał 22 lata, gdy się zakochał i zdecydował na ślub. Absolutnie jednak nie możemy tu mówić o tym, że osłabiło to jego gorliwość do służby innym oraz dzielenia się Dobrą Nowiną:
Ludwik napisał do jej matki wyrażając pragnienie poślubienia jej córki. Starał się być całkowicie szczery co do swej niepewnej przyszłości i pasji życia dla Boga:
„Przewiduję wiele trudności w takiej sytuacji: jestem jedynie ubogim nabytkiem dla kogokolwiek, a droga hrabina Erdmuth musi nie tylko podjąć życie samozaparcia ze mną, ale także współpracować ze mną w moim głównym celu, mianowicie pomaganiu ludziom w pozyskiwaniu dusz dla Chrystusa, we wstydzie i pohańbieniu, jeżeli ma być pożyteczna dla mnie”.
Ciekaw jestem, jaką reakcję wywołałby taki list w dzisiejszych czasach.
Marzenia 34-latka
Przed ordynacją na pastora Ludwik musiał napisać swoje świadectwo. Oto ono:
„Miałem jedynie dziesięć lat, gdy zacząłem kierować moich kolegów do Jezusa jako ich Odkupiciela. Niedostatki mojej wiedzy były równoważone przez moją szczerość. Obecnie mam trzydzieści cztery lata i choć przeszedłem przez wiele doświadczeń, moje główne nastawienie nie zmieniło się. Moja gorliwość nie osłabła (…). Będę więc dalej pozyskiwał dusze dla mojego drogiego Zbawiciela, gromadził Jego owce, zapraszał gości i zatrudniał dla Niego służących (…). Będę wyruszał do odległych narodów, które nie znają Jezusa i nie wiedzą o odkupieniu przez Jego krew. Będę się starał naśladować wysiłki moich braci, którzy mają zaszczyt być pierwszymi zwiastunami dla pogan (…). Miłość Chrystusa będzie mnie przynaglać, a Jego krzyż dodawać mi sił. Z radością będę uległy wobec wyższych władz i będę szczerym przyjacielem dla moich wrogów”.
Czytając te słowa zadaję sobie pytanie o to, co jest moją główną motywacją dzisiaj? Dla Ludwika na pierwszym miejscu była troska o zgubione dusze… Inne sprawy znacznie mniej go obchodziły:
„Niektórzy ludzie uważali, że Ludwik przeszedł z luteranizmu do wyznania morawskiego, on jednak nie poświęcał zbyt wiele uwagi tym, którzy za bardzo koncentrowali się na denominacji, do jakiej należy chrześcijanin. Pewien Morawianin spytał Ludwika:
– Czyż nie jest największą jednością zgodzenie się, że dusze myślą różnymi sposobami?
– Tak – odpowiedział Ludwik. – To jest prawdziwa więź jedności. Przyroda jest pełna różnorodnych stworzeń o różnych upodobaniach – i tak samo jest w świecie duchowym. Musimy uczyć się traktować różne sposoby myślenia jako coś pięknego. Jest tak wiele idei religijnych, jak wiele jest wierzących dusz, dlatego nie możemy zmuszać wszystkich, by mierzyli się tą samą miarą. Tylko Bóg, zgodnie ze swoją nieskończoną mądrością, wie jak postępować z każdą duszą”.
XVIII- wieczne Dzieje Apostolskie
Ludwik wraz z żoną całe swoje życie podporządkowali służbie Bogu. Pochłaniała ona większość ich czasu, sił oraz środków finansowych. Jeśli ktoś zna postać hrabiego Zinzendorfa, to zazwyczaj za sprawą osady Herrnhut.
Kilka lat temu miałem okazję odwiedzić to miejsce i jego historia wywarła na mnie niezatarte wrażenie. Herrnhut przypomina mi opisane w Starym Testamencie miasta schronienia (zob. Księga Liczb 35:6-32). Ludwik otworzył swoje posiadłości dla prześladowanych za wiarę chrześcijan. W ten sposób z obszaru dzisiejszych Czech do Herrnhut przybyły setki Braci Morawskich (odłam protestantyzmu, który powstał sporo przed narodzinami Lutra).

Zdecydowanie początki Herrnhut nie były łatwe. Skupienie na małym obszarze wielu chrześcijan wywodzących się z różnych denominacji było przedsięwzięciem dość karkołomnym. O tych trudnych początkach przeczytamy sporo w omawianej książce. Jedno mnie jednak chwyta za serce – szukanie rozwiązania trudności w modlitwie. Rozpoczęta tam modlitwa trwała nieprzerwanie przez ponad wiek. Więcej niż sto lat trwała „sztafeta” nieprzerwanej modlitwy!
To doprowadziło do tego, że poznając historię Bożego działania w Herrnhut, możemy odnieść wrażenie jakbyśmy czytali Dzieje Apostolskie, których akcja toczy się po prostu w XVIII wiecznej Europie.
Poznawanie sylwetki Ludwika Zinzendorfa i sposobów jego działania jest mocno inspirujące. Część jego pomysłów funkcjonuje zresztą do dzisiaj w kościołach. Na przykład działalność niewielkich grup biblijnych:
„Powstały małe grupy, liczące od dwóch do ośmiu ludzi, którzy spotykali się regularnie na studium Biblii, modlitwę i śpiew. Grupy te wywierały znaczący wpływ na całą wspólnotę. Ludwik wszędzie widział ludzi zbierających się w grupki, wspierających się nawzajem i modlących się, gdy pojawiały się problemy”.

W ten sposób – dzięki regularnym spotkaniom i modlitwom – w Herrnhut pojawiła się duchowa jedność. A to był dopiero początek. Owocem tego było pragnienie, by głosić ewangelię na całym świecie. O ile wiele wiedziałem o tej osadzie założonej przez Ludwika Zinzendorfa, to dopiero lektura jego biografii uświadomiła mi, jak wielki wpływ miała ona na cały świat. Marzenie 12-letniego hrabiego nabrało realnych kształtów. To z tego miejsca wyruszyły dziesiątki misjonarzy na Karaiby, do Afryki, Ameryki i Rosji. Również sam Ludwik spędził wiele lat na misji, zrzekając się na ten czas swojego tytułu szlacheckiego.
Wiele historii, które przydarzyły się Ludwikowi oraz innym misjonarzom przypominają te znane nam z lektury Dziejów Apostolskich.
Lata życia hrabiego Zinzendorfa to czas trwającej kolonizacji. Okazało się jednak, że „chrześcijańscy” koloniści nie byli zupełnie zainteresowani przekazywaniem dobrej nowiny o Jezusie w odkrywanych regionach. Interesowały ich złoża naturalne i tania siła robocza – ewangelia w tym mogła im jedynie zaszkodzić. Jeśli chodzi o sytuację w Ameryce Północnej to czytamy:
„Koloniści zaczęli dzielić się na wiele małych grup kościelnych i sekt, jak dunkersi, menonici, francuscy prorocy, wolnomyśliciele, pustelnicy, narodzeni na nowo, oświeceni na nowo, protestanccy mnisi i zakonnice, niezależni, separatyści i kalwiniści. Z wiadomości docierających do Europy wynikało, że przeznaczają większość swojego czasu i energii na krytykowanie siebie nawzajem. Nikt nie myślał o tym, żeby połączyć się i zanieść ewangelię mieszkającym w pobliżu Indianom”.
Poruszony takimi informacjami Ludwik postanowił to zmienić. W książce znajdujemy bardzo ciekawą relację dotyczącą nawrócenia jednego z pierwszych Indian – Tschoopa:
– Powiedz mi, bracie, jak uwierzyłeś.
Tschoop usiadł wygodnie na krześle i założył ręce.
– To prosta historia. Byłem poganinem i wychowałem się wśród pogan. Wiem, jak myślą poganie. Kiedyś do naszej wioski przybył kaznodzieja i wyjaśniał nam, że istnieje Bóg.
Tschoop zaśmiał się sam do siebie.
– Powiedzieliśmy mu: „Czy uważasz nas za takich głupców, że o tym nie wiemy? Wróć, skąd przyszedłeś!”. Więc on odszedł. Potem przyszedł inny biały człowiek i powiedział: „Nie wolno wam kraść. Nie wolno wam kłamać. Nie wolno wam się upijać”. A my na to: „Ty głupcze! My już to wszystko wiemy. Najpierw sami zastosujcie to, do czego chcecie nas przekonać. Bo kto jest największym złodziejem, kłamcą i pijakiem, jak nie biały człowiek?”. Ten też odszedł. Ale potem do naszej wioski przyszedł Christian Henry.
– Czym różnił się od tamtych? – spytał Ludwik, wpatrując się uważnie w Tschoopa.
– On mówił jak ktoś, kto wie. Powiedział nam o potężnym Władcy ziemi i niebios, który zostawił swoją chwałę w niebie i oddał swoje życie za wszystkich ludzi. Powiedział nam, że ten Bóg kocha biednych indiańskich grzeszników i pragnie zdobyć naszą miłość, być naszym Zbawicielem i zabrać nas do domu swojego Ojca w górze.
– Więc to was przekonało? – spytał.
– Tak, a także to, co zrobił potem. Zakończył swoje kazanie mówiąc: „Przyjaciele, jestem zmęczony moją podróżą i chciałbym skłonić głowę, więc wybaczcie mi”. Po tych słowach położył się obok naszych włóczni i strzał, i natychmiast spokojnie zasnął. „To jest coś nowego. Tak, usłyszeliśmy dobre wiadomości, a ten śpiący tutaj człowiek z pewnością wie, że one są prawdziwe. Spójrzcie, on wie, że ma przyjaciela w górze. Gdyby było inaczej, czy mógłby spać tutaj, otoczony wojownikami i wśród zgiełku wojny?”. Pilnowaliśmy go przez całą noc, a rankiem powiedzieliśmy mu, że nie musi jechać dalej, że chcemy usłyszeć od niego więcej o Tym, który umarł z miłości do nas. W ten sposób usłyszałem o Jezusie i doszedłem do społeczności z Nim.

Refleksja nasuwa się sama. Dobra Nowina dociera do ludzi, gdy jest poparta praktyką życia przekazującego ją. Faktycznie, zawsze świadectwo przemawia znacznie bardziej niż same słowa.
Błędy – „Czas Przesiewania”
Lubię czytać o błędach popełnionych przez innych. Nie wynika to z jakiejś niezdrowej satysfakcji z faktu, że nie ma idealnych ludzi, ale raczej z tego, że może mi uda się dzięki temu zmądrzeć wyjątkowo „przed szkodą”, a nie, jak to jest wpisane w naszą polską naturę, po szkodzie.
Gdy wydawałoby się, że ten bohater wiary jest już całkowicie ukształtowany i bezpieczny w kwestii ewentualnego błądzenia – w jego służbie pojawia się dziwny czas. Przypomina mi to słowa zapisane w 1 liście do Koryntian 10:12 – „A tak kto mniema, że stoi niech baczy by nie upadł”. Ludwik prowadził służbę również na terenach brytyjskich, gdzie założył osadę Herrnhaag. Czytamy, że chciał zamieszkującym tam ludziom wyjaśnić, na czym polega bycie prawdziwym nauczycielem. Zamiast jednak trzymać się w prosty sposób tego, co zapisane jest w Słowie Bożym oraz doświadczeń z Herrnhut – zaczął szukać czegoś nowego:
Chciał znaleźć proste słowa, by wyrazić nimi działanie Ducha Świętego, który porusza serca ludzi ze wszystkich dominacji, żeby miłowali się nawzajem i współpracowali. Ponieważ większość chrześcijan rozumiała, że Bóg jest ich ojcem, a Jezus ich bratem, żeby pomóc im zrozumieć działanie Ducha, wygłosił serię kazań ukazujących Ducha Świętego jako matkę. Choć wielu w Herrnhaag było tym zdezorientowanych, słuchali uważnie.
Następnie Ludwik i jego syn Christian Renatus zaczęli głosić kazania na temat ran Chrystusa na krzyżu. Ich słowa stawały się coraz bardziej poetyckie. Mówili wspólnocie, że są jak małe „drzazgi na krzyżu” lub „ssący Świętą Krew Chrystusa”. Wspólnota dodała własne elementy do tego nauczania, co spowodowało, że po jakimś czasie nabożeństwa wyglądały bardzo dziwnie.
Niedługo potem Ludwik postanowił zaprosić najpobożniejszych swoich naśladowców do „Zakonu Małych Głupców”. Podstawowa idea była dobra, oparta na słowach Jezusa: „Jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios”. Nowy zakon nie postępował jednak zgodnie z nauką Jezusa. Chrześcijanie w Herrnhaag starali się „udowodnić”, jak bardzo są podobni do dzieci. Zazwyczaj oznaczało to, że nie wykonywali pracy, a przez cały dzień jedynie śpiewali i bawili się. Członkowie nowego zakonu urządzali dla siebie wielkie uczty, cały czas próbując naśladować małe dzieci. Zaczęli także wywyższać się nad misjonarzy, twierdząc, że ci nie rozumieją „drogi zabawy”.

Nie będę w tym miejscu opisywał wszystkich błędów – zainteresowanych odsyłam do książki. Chcę zwrócić uwagę jednak na to, że choć pomyłki zdarzają się każdemu, to jednak ważne jest to, by w swej pysze i pewności siebie nie zamknąć się na „krytykę”. Z natury odrzucamy słowa tych, którzy wskazują nam błędy naszego myślenia czy zachowania. Bronimy się przed tym i okopujemy na zajętej pozycji. Niestety tak też było w przypadku Ludwika, który nie chciał słuchać ani żony, ani bliskich współpracowników. Później zapłacił za to wielką cenę. Widzę podobne zachowanie u wielu „przywódców” w obecnym czasie. Nie mam na to wpływu, ale to co mogę zrobić, to dbać o to, abym sam nie powielał takich działań i był otwarty, by przyjąć dobrym sercem słowa tych, którzy widzą we mnie błędy.
W ciągu kilku ostatnich lat wielu ludzi, między innymi Erdmuth, Christian David i John von Watterville, próbowało zwrócić uwagę Ludwika na skrajności, jakie miały miejsce w Herrnhaag. On jednak nigdy nie chciał słuchać, twierdząc, że jeżeli nawet kościół pójdzie zbyt daleko w którymś kierunku, to po jakimś czasie sam wróci do centrum. Teraz, na pokładzie statku, przez wiele godzin rozmawiał z Karlem, który opowiedział mu, że do Morawian pociągnęło go ich ciche, uporządkowane życie. Wspólnota w Herrnhaag była obecnie tego przeciwieństwem. Smuciło go to, że Morawianie są wyśmiewani z powodu swojego nowego sposobu oddawania czci Bogu.
Zanim dotarli do Dober, Ludwik zrozumiał już swój błąd. (…)
Podjęte kroki przyniosły spodziewane rezultaty. W ciągu roku nastąpiła poprawa sytuacji. Wspólnoty powróciły do ciężkiej pracy, gorliwej modlitwy i wspierania ludzi wysyłanych do głoszenia ewangelii. Trudny okres, przez który przeszli, otrzymał nazwę „Czasu Przesiewania”, na podstawie słów z Ewangelii Łukasza 22:31-32, w których Jezus powiedział do Piotra: „Szymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, aby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich”.
Błędy, konflikty i niepowodzenia są wpisane w nasze życie. Pytanie, jak je odbieramy i jak sobie z nimi radzimy. Nie powinny nas załamywać, ani zniechęcać. Ludwik Zinzendorf przeżył w swoim sześćdziesięcioletnim życiu wiele wzniosłych chwil, doświadczył cudów, które wymykają się jakiemukolwiek logicznemu wytłumaczeniu. Żył wiarą. Żył w osobistej społeczności z Bogiem. Doświadczał tego, co apostołowie w Dziejach Apostolskich. Oznacza to, że bywał w niezwykły sposób ratowany od śmierci oraz oglądał rzeczy niemożliwe. Nie oznacza to jednak, że nie doświadczał goryczy porażek i osobistych tragedii. Większość jego dzieci zmarła w młodym wieku. Za swojego życia pochował dziewięć z narodzonych dwunastu. Również nie wszystkie wieści, które napływały od misjonarzy, były radosne. Zdarzały się również niezrozumiałe tragedie:
„Następnie statek popłynął dalej na północ, do miejsca, w którym na brzeg zeszło pięciu misjonarzy i kapitan. Grupa Eskimosów wciągnęła ich w zasadzkę i wszystkich zamordowała. Pierwszy oficer skierował statek na południe i zabrawszy na pokład czterech misjonarzy z Hopedale wrócił z nimi do Europy. Ponownie Ludwik doświadczył wielkiego smutku z powodu zakończonej niepowodzeniem próby rozpoczęcia nowej misji. Przyjmował jednak to wszystko jako wolę Boga”.

Ta niedługa książka o Ludwiku Zinzendorfie dostarczyła mi wiele materiału do pogłębionej refleksji na temat mojego życia. O czym marzę? Na ile dojrzała jest moja wiara? Czy znajduję w sobie szczere pragnienie dzielenia się Dobrą Nowinę bez oglądania się na koszty? Czy jestem gotowy rezygnować ze swojej wygody dla dobra innych, często wrogo nastawionych ludzi?
Ludwik jest dobrym świadectwem człowieka, który zrobił to, do czego Bóg go powołał. Jeszcze za swojego życia widział pierwsze owoce swojej pracy. Trwają one do dziś i nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wielu ludzi doświadczyło przemiany życia za sprawą służby tego misjonarza.
Zewsząd uciskani, nie jesteśmy przytłoczeni. Bywamy bezradni, lecz nie zrozpaczeni. Prześladowani, lecz nie opuszczeni.
(2 Koryntian 4:8-9 SNP)
Powaleni, ale nie pokonani.
7 odpowiedzi na “Hrabia Zinzendorf – Pierwsze owoce, Janet & Geoff Benge [ 16 | 2021 ]”